Henryk Waniek jest wybitnym śląskim malarzem, grafikiem, pisarzem, publicystą, krytykiem.
Mieszka poza Śląskiem. Mówi, że „najtrudniej być Ślązakiem u siebie.” Właśnie obchodzi 74. urodziny i oto pojawia się jego nowa książka, podróż w czasie do dawnej Szklarskiej Poręby na Dolnym Śląsku, do kolonii artystycznych przełomu XIX i XX wieku, powstających wokół braci Carla i Gerharta Hauptmannów (ten ostatni w 1912 otrzymał Literacką Nagrodę Nobla). „Cmentarz Nieśmiertelnych” Wańka jest pierwszą książką wrocławskiego wydawnictwa Arch2pelag, nawiązującego do idei Archipelagu berlińskiego (1983-87), ważnego społeczno-politycznego wydawnictwa zajmującego się problematyką i literaturą Europy Środkowo-Wschodniej (publikowali tam m.in. Herling-Grudziński, Grass, Duerenmatt, Grynberg, Odojewski).
Beata Dżon – Czy jest Pan Ślązakiem?
Henryk Waniek – Tak, czuję się Ślązakiem. Może dokładniej powinienem powiedzieć – Górnoślązakiem, bo to jest w Polsce najtrwalsza tradycyjna część Śląska. Ale pewna ignorancja pożal się Boże „fachowców” sprawiła, że dzisiaj mówi się „Śląsk” o jego małej części, która nie jest nawet całym Górnym Śląskiem, choć obejmuje regiony ze Śląskiem nie mające nic wspólnego: Ziemię Częstochowską, Żywiecczyznę, Zagłębie Dąbrowskie i bielską część Małopolski. A tradycyjnie górnośląska Ziemia Opolska jest już całkiem osobnym tworem administracyjnym. O Śląsk Dolny to już lepiej nie pytać. Mała kto w Polsce wie dokładniej, co to takiego – Śląsk? Same stereotypy i bzdury. Można odnieść wrażenie, że Polacy nie tylko nie znają swego kraju, ale nawet nie chcą go znać. Nic dziwnego, skoro geograficznie biorąc jest to kraj wymyślony przez Stalina.
BD – Co powinniśmy wiedzieć o Śląsku, a „boimy się o to zapytać”?
HW – Jeśli idzie o powinność, a już szczególnie o chęć wiedzy, żaden strach ani obawy nie mogą być przeszkodą. Ilość spraw niejasnych, umyślnie pogmatwanych, skłamanych, zepchniętych w milczenie, jest tak ogromna, że każdej osobie zainteresowanej starczy tego na całe życie. Ale żeby rzeczowo odpowiedzieć na pani pytanie zaryzykuję jeden przynajmniej przykład: boimy się tej oczywistej prawdy, że Śląsk ma swoją historię, całkowicie odrębną od historii Polski, przynajmniej od końca XIII wieku. A już na pewno od traktatu w Trenczynie na początku XIV. To, że w roku 1919 Polsce udało się uszczknąć kawałek Śląska na dwadzieścia lat, a po roku 1945 cały Śląsk, na następnych lat siedemdziesiąt, tworzy jedynie jakąś mikro-historię, zresztą pełną niechlubnych rozdziałów.
BD – Wypędzenia Ślązaków, którzy byli uznawani za jedno z Niemcami, gwałty, przymusowa spolszczanie, co jeszcze?…
HW – Tak, wszystko to razem, plus te obozy, nierzadko w tym samym miejscu, gdzie były obozy hitlerowskie, o czym tam niechętnie się mówi, wywózki ludności śląskiej do ZSRR, wszelkie dyskryminacje i bezprawie. Dużo by tego było, ale ja się właściwie tym nie zajmuję. Jeśli dziś mnie coś szczególnie porusza, to te niezliczone dewastacje na substancji kultury śląskiej. Co najmniej dwie trzecie obiektów w Galerii Sztuki Średniowiecza w Muzeum Narodowym w Warszawie to są obiekty zwiezione z poniemieckiego Śląska. Fachowo zajmował się tym profesor Stanisław Lorenz. Co najmniej drugie tyle padło pastwą szabru, sowieckiego też, ale przede wszystkim polskiego. A później ta sukcesywna eksterminacja kulturowej substancji Śląska: pałace, parki, pomniki, cmentarze, miejsca pamięci, w wielu przypadkach całe miasta. Nie mówię tu o skutkach działań wojennych, tylko o rzeczach, które się dokonały po roku 1945. To wszystko jest takie zawstydzające.
BD – Nie lubi Pan dzisiejszych Katowic. Szyby kopalniane nad centrami handlowymi, dworzec kolejowy-supermarket zamiast pomnika modernizmu, rynek bez charakteru, może lista „krzywd” jest większa?
HW – Katowice są moją miłością, bo to miasto mojego dzieciństwa, pas startowy do życia dorosłego. Jako pisarz, a też jako malarz, dałem tego niezliczone dowody. Nawet w tej okrzyczanej brzydocie przemysłowego krajobrazu dostrzegam jeden z przejawów piękna. Natomiast dzisiejsze Katowice, a szczególnie to, co z nimi zrobiono po mniej więcej roku 1998, uważam za skandal. Powodem tego, jak myślę, jest po prostu niedostatek społeczności obywatelskiej miasta. Musiałbym to bardziej szczegółowo omówić odwołując się do historii procesów administracyjnych miasta, bardzo gwałtownej, choć niedługiej, bo w roku bieżącym Katowice obchodzą zaledwie swoje 150 urodziny. Katowice mojego dzieciństwa to był kawałek, który można było obiec w ciągu godziny. Dziś jest to jednak moloch, w którym zgubiły się zalążki jego historii: domy, gmachy, miejsca pamięci, a przede wszystkim specyficzny „duch miejsca”. To jedyne miasto, jakie znam, w którym zamiast przybywać zabytków, jest ich coraz mniej.
BD – Ale jednak powstają wspaniałe obiekty, jak NOSPR czy Muzeum Śląskie, wykorzystujące szyb górniczy, element przynależny charakterowi Katowic. Zabytki można ratować, wydobywać z zapomnienia, co innego jeszcze – chcieć je w ogóle cenić.
HW – Mam swoją własną filozofię urbanistyki, a w dodatku ani za grosz wiedzy o współczesnej polityce inwestowania oraz o technikach mydlenia oczu opinii publicznej. Cieszy mnie, że powstał gmach NOSPR-u, ale na moje wyczucie, cały ten zgiełk wokół tego jest aktem medialnym. O Muzeum Śląskim wolałbym się wypowiadać za lat – powiedzmy – dziesięć, bo istnieje zaledwie od sześciu miesięcy. W ciągu lat bez mała czterdziestu, które przemieszkałem w Katowicach widziałem powstanie niejednego „cudu architektury”. Po większości nie ma dziś śladu. Ale to wszystko wymagałoby dłuższej debaty, więc już gryzę się w język.
BD – Co ludzie z innych regionów, nasadzani na Śląsk, wnieśli/odebrali.
HW – To bardzo złożony problem. W swojej historii Śląsk zawsze był krajem otwartym. Tędy przebiegały ważne szlaki handlowe. Był ważnym poligonem gospodarczym i przemysłowym Europy. Dynamika tutejszego życia zawsze była magnesem dla ludów ościennych. W końcu to na Śląsk (podobnie jak na Dzikie Pola) zbiegali z Polski chłopi pańszczyźniani, ponieważ mogli tu liczyć na bardziej ludzkie traktowanie. Tutaj znajdowały się liczne mniejszości etniczne i wyznaniowe oraz grupy zawodowe przybyłe czasem z bardzo daleka. Czym innym jednak były migracje ludności, jakie wystąpiły po pierwszej, a jeszcze bardziej po drugiej wojnie światowej. W ich chaosie, a przede wszystkim w dramatycznym przebiegu, łatwo jest się dopatrzeć wszelkiego zła, co oczywiście bywa grubym uproszczeniem. Różnie bywało, ale znam też wielu dzisiaj zawziętych Ślązaków, nie chcę ich nazywać nacjonalistami, których korzenie nie mają ze Śląskiem nic wspólnego. Bo Śląsk to jest wybór, a nie tylko wyrok.
BD – Czemu opuścił Pan Śląsk, na który tak chętnie wraca?
HW – Życie na Górnym Śląsku nie było szczególnie baśniowe. To była polityczna i gospodarcza Katanga. A do tego kulturalne zadupie. Ale jakoś z przyjaciółmi sobie z tym radziliśmy. Nie narzekam. Dzięki temu lepiej znam życie. Mógłbym oczywiście jego resztę spędzić w Katowicach, ale zmiany jakie w nim zaszły w drugiej połowie lat siedemdziesiątych postawiły mnie przed wyborem: Katowice albo Mazowsze. Nie muszę dodawać, że w tamtym czasie właściwie jedynym miastem w Polsce, godnym tej nazwy, była Warszawa. I na to się zdecydowałem, choć o zerwaniu ze Śląskiem nie ma mowy, nawet do dzisiaj. Powiedziałbym, że obecnie Śląsk jest jedyną rzeczą, która mnie w Polsce obchodzi. Bo to jest dla Polski nieoceniona nauka. Niestety Polska nie lubi się uczyć. Ale tej mojej przeprowadzce zawdzięczam nawet pogłębienie się mojego stosunku do Śląska. Bo wiele rzeczy, których tam nie widziałem, bo były zbyt blisko, zobaczyłem dopiero z odległości. Zresztą dotyczy to już całego Śląska, nie tylko Górnego. To jest dopiero temat!
BD – A Pan nieustannie drąży go w swoich książkach. Maluje słowami. Niechętnie lub wcale, tak słyszałam od Pana wydawcy, rozmawia Pan o swoim wcieleniu malarskim. To wszak jeden Henryk Waniek, twórca.
HW – No tak, jestem człowiekiem wielu dyscyplin. Moje wykształcenie artystyczne sprawiło, że byłem przez długi czas aktywny w dziedzinie sztuk wizualnych, jak się to dziś pięknie nazywa. Ale w pewnym momencie uznałem, po pierwsze, że mając jakieś umiarkowane sukcesy w dziedzinie malarstwa zrealizowałem większość tego, o co mi chodziło. Mógłbym, co prawda, trwać przy tym, powtarzać do znudzenia już sprawdzone numery. Ale ponieważ przestał nam nad głową świstać bat cenzury, uznałem, że należy się zabrać za poważną pracę pisarską, do czego zresztą zawsze miałem słabość. A dodam, że pisanie to jest rzeczywiście trud i harówka. Lecz i o wiele większa satysfakcja, bo pisanie to jest możliwość dochodzenia do prawdy.
BD – A czy jako znany Ślązak, znawca i miłośnik Śląska, jednocześnie prowadzący z nim krytyczny dyskurs jest Pan o tenże pytany, czy ktoś jest go ciekaw w innych częściach kraju?
HW – Ponieważ jestem jednak rozpoznawany jako taki, jak mnie Pani określiła, należę do kręgu osób, dla których Śląsk już nie jest czymś egzotycznym. Ale na przestrzeni lat ten krąg się powiększa. Nieznacznie. W sytuacjach publicznych czasem usiłuję dzielić się moja wiedzą i doświadczeniem, ale nie wiem, czy to w ogóle działa. Czasem odnoszę wrażenie, że Śląskiem interesują się bardziej za granicą niż w Polsce. Bo nawet mieszkający we Wrocławiu i tam robiący swe kariery naukowcy (przez uprzejmość nie włożę tego słowa w cudzysłów) w dużej części mają wiedzę o regionie na poziomie budzącym litość. Na szczęście jednak krąg ludzi żyjących i działających dla Śląska nie jest znów taki mały. I to przynosi jakieś owoce. Staram się mieć w tym swój udział.
BD – A propos dochodzenia do prawdy. Głośno się zaczyna obchodzić 1050, jakoby okrągłą rocznicę chrztu Polski, rozważając, czy Mieszko I jest godzien, by o nim przy tym wspominać. Co Pan o tym myśli, komu to potrzebne, co ma pokazać?
HW – Jako pisarz muszę oczywiście, choć przecież amatorsko, żyć historią. A historia jest polem bitwy, na którym różne idee skaczą sobie do gardeł, mnożą obelgi i kłamstwa, niby bona fide. Jestem z natury rewizjonistą. Pamiętam jak niegdyś prezydent, magister Aleksander Kwaśniewski, z oburzeniem komuś zarzucał, że chce historię pisać na nowo. Otóż, historię zawsze trzeba pisać na nowo. I to nie dla podłych propagandowych efektów, ale z intencją przybliżania jej prawdy. A prawda nie jest „polska” czy „katolicka”, co szczególnie bym akcentował, jako że żyjemy w epoce wzmożonego kłamstwa, które się chętnie osłania przymiotnikami i chce być „prawdziwe”. Co zaś do grzechów, jakich dopuszczają się bliźni, jeśli jestem w stanie, usiłuję im przeciwdziałać. Ale staram się nie wpadać w styl prokuratorski czy sędziowski. Nie ja za te grzechy będę smażył się w piekle. Mam swoje. Nie chcę się wdawać w kwestie wyznaniowe, ale przypomnę, że katolicy, niemieccy Ślązacy przed wojną pielgrzymowali na Jasną Górę i to była część ich tradycji. Gdy w latach osiemdziesiątych w Bardzie Śląskim odbyła się msza po niemiecku, zresztą w kościele wzniesionym przez Niemców, już w Warszawie pan Urban, wówczas rzecznik rządu, trąbił z całą mocą, że oto dokonał się zamach na autorytet państwa polskiego.
BD – Polska rzeczywistość polityczna wyskakuje poza ramy przyzwoitości, drapieżnie gromadzi łupy. Jakie Pan by napisał zakończenie tej historii?
HW – No tak, chciałoby się żyć w czasach mądrych, spokojnych i dostatnich. Skoro jest jednak inaczej, starajmy się przynajmniej w życiu osobistym cenić mądrość, spokój i dostatek. Nie sądzę, żeby nasze czasy były jakoś szczególnie wariackie. Historia polityczna pęka w szwach od większych i mniejszych obłędów. Od zawsze. Z małymi wyjątkami w czasach jakichś pół-legendarnych władców: Haruna Ar-Raszida, Marka Aureliusza, cesarza Karola IV czy Franza-Josepha. Ale z reguły mamy raczej Napoleonów, Hitlerów, Stalinów czy Bushów.
BD – Kilka słów o Pana najnowszej książce…
HW – Aura Europejskiej Stolicy Kultury w jaką oblekł się Wrocław anno 2016 przyniosła temu miastu wiele cennych inicjatyw, Jedną z nich jest oficyna Arch2pelag. Ona zdecydowała się jako pierwszy tom serii wydać książkę pod tytułem Cmentarz nieśmiertelnych. Jest to zbiór dziesięciu esejów, pisanych przez kilkanaście lat. W lwiej części dotyczą one zagubionej na etapach polonizacji legendy miasta/wsi, która niegdyś nazywała się Schreiberhau. Obecnie – Szklarska Poręba. Do końca swej historii, od przełomu wieków XIX/XX, Szklarska Poręba była jednym z kilku liczących się centrów intelektualnych i artystycznych Niemiec o rozległym międzynarodowym prestiżu. To się skończyło dramatycznie po roku 1945 degradacją do poziomu banalnego kurortu. Moje szkice są próbą odtworzenia tego status quo ante. Ale nie tylko. Są tam również teksty pisane pod dyktando różnych impulsów. Mają służyć pobudzeniu miłości do tego świata gór, pięknego i tajemniczego.
BD – Urodził się Pan w Oświęcimiu w 1942. Pana najwcześniejsze wspomnienie stamtąd? Czy to miejsce jest dla Pana Oświęcimiem, czy Auschwitz?
HW – Tak, moja pamięć trzylatka zachowała kilka pojedynczych obrazów wojny, na przykład bombardowanie Buna-Werke przez Amerykanów. To znaczy, mieli bombardować zakłady chemiczne, ale zrzucili bomby na miasto. W ten sposób moją metrykę urodzenia szlag trafił. Wówczas to było oczywiście Auschwitz, którego historię też należałoby napisać na nowo. Szczególnie tę powojenną, gdy na miejscu zbrodni hitlerowskiej zainstalowała się natychmiast zbrodnia sowiecko-polska. W mojej rodzinie wiele się mówiło o tym, co ostatecznie nie trafiło na kartki podręczników. Trochę się to teraz zmienia, ale w dawkach homeopatycznych, niestety. Zaglądam sporadycznie do Oświęcimia, skąd jako trzylatek zostałem przez matkę wywieziony do Katowic, gdzie się urodziłem na nowo i nie po raz ostatni. No i tak się zamyka krąg naszej rozmowy.
BD – W marcu Pana kolejne urodziny. Czego Pan sobie życzy jako guru młodych Ślązaków, intelektualistów i innych ciekawych Śląska?
HW – Nie mam szczególnych życzeń, poza tym może jednym, by zostawić po sobie porządek. Bo jednak jestem bałaganiarzem. Staję na głowie, więc może się uda.
BD – Dziękuję, a w porządek u artysty i tak nie wierzę…
Mówią o Henryku Wańku:
Krzysztof Wysdak, działacz Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Niemców, członek zarządu na Śląsku Opolskim, znawca, pasjonat historii i kultury Śląska. – Henryk Waniek jest zaskoczeniem. Najpierw jego obraz drukowany w „Śląsku”, obrazek właściwie wielkości pudełka zapałek, Góra św. Anny, biały napis zaciekający na czymś, co wyglądało jak kartka pocztowa; książki o Śląsku pisane jakby przez kogoś, kto rozumie moją/naszą duszę i ziemię, a był z Warszawy – to pierwsze moje spotkanie z H. Wańkiem. Jego eseje fascynują, niespieszne i niepolityczne, bo dotychczas o Śląsku, każdym, i tym Górnym, i tym Dolnym, mówiło się politycznie, umacniało prapiastowskie prawa i tęsknoty, podawało się je dalej jakby w obawie i nie do końca wierząc w te słowa samemu, bo były za głośne i zbyt proste, żeby tego inaczej nie ująć. Potem odkryłem obrazy, wieloznaczne, oparte o znaki tajemne, masońskie, alchemiczne, duchowe, jego udział w Oneironie (ezoteryczna grupa artystów z Katowic, lata 60. ub. wieku, przyp. Red.), publicystyka na wysokim poziomie, a na samym końcu, nie mówiąc o wyznaniu – jego buddyjski spokój i niespieszność. Fantastyczny człowiek.
Jacek Jaśko, fotograf, dziennikarz z Kopańca, kolonii artystycznej w Górach Izerskich, znawca i fascynat Dolnego Śląska: – Henryk Waniek. Wędrowiec, badacz i odkrywca tego, co zazwyczaj ukryte przed wzrokiem i uwagą innych pasjonatów. Przez wiele lat znany głównie z działalności plastycznej, autor obrazów, grafik i rysunków, którym przypinano przeróżne konotacje i określenia. Nie ustając w swym Śląskiem wędrowaniu, wymyka się jakimkolwiek klasyfikacjom i próbom szufladkowania jego przebogatej twórczości. Już to widziano go jako mistyka, ezoteryka czy surrealistę, szukając mniej lub bardziej chybionych porównań, już to próbowano chwytać go w sieci naukowych rozpraw i napuszonych dysertacji. On zaś, niestrudzony w swym odkrywaniu, w swój aparat badawczy włączył słowo i aniśmy się obejrzeli, otrzymaliśmy bogatą biblioteczkę esejów, powieści a także niezliczonych tekstów publikowanych w gazetach, czasopismach, periodykach i aperiodykach. Niektórzy z nas mają w Henryku dobrego znajomego, inni cieszą się głębszą z nim zażyłością. Miło patrzeć, jak grono to z czasem się rozrasta, czego dowodem są pełne sale na spotkaniach autorskich i wernisażach. Wielu z nas za sprawą Henryka doznaje krajobrazu śląskiego w sposób dotychczas nieznany. Jak nikt inny potrafi bowiem Henryk dostrzegać także to, na co pozostawaliśmy dotąd ślepi, ślizgając się zaledwie wzrokiem po przebogatej śląskiej domenie…
Dodaj komentarz
Musisz sie wlogować coby kōmyntŏwać.