Wpisy w kategorii: Bez kategorii

Skarga SONŚ przyjęta do rozpatrzenia w Strasburgu

Europejski Trybunał Praw Człowieka poinformował, że przyjął skargę Stowarzyszenia Osób Narodowości Śląskiej do rozpatrzenia.
Dziękujemy Kancelarii Adwokackiej Waldemara Murka z Katowic za przygotowanie skargi i prowadzenie postępowania.

Pejter Długosz & Wojtek Glensk, SONŚ w likwidacji

Skarga SONŚ złożona w Strasburgu

Kancelaria adwokacka Waldemara Murka z Katowic przygotowała w imieniu Stowarzyszenia Osób Narodowości Śląskiej w likwidacji i złożyła w marcu 2017 roku w Europejskim Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu skargę na rozwiązanie rozwiązanie stowarzyszenia przez organy państwa polskiego.

W skardze podniesiono, że powodem likwidacji nie było złamanie prawa przez stowarzyszenie, lecz nieakceptowanie przynależności narodowościowej jej członków, co ogranicza wolność obywateli Polski do uzewnętrzniania swoich poglądów i przekonań. Zarzucono złamanie artykułu 9, 11 i 14 Konwencji Praw Człowieka.

Likwidatorzy SONŚ, Piotr Długosz i Wojciech Glensk, dziękują mecenasowi Murkowi za prowadzenie sprawy.

Dupowaci Ślązacy? – dr hab. Tomasz Kamusella

Dupowaci Ślązacy?

Tomasz Kamusella

University of St Andrews

W ciągu ostatniego ćwierćwiecza utarł się i wszedł do polskiego imaginarium społeczno-politycznego stereotyp „dupowatego Ślązaka.” Frazą tą często – i raczej bezrefleksyjnie – posługują się publicyści piszący o Ślōnsku, w tym i nestor polskiego filmu i polityki, czyli Kazimierz Kutz. Stereotyp ten zda się sam z siebie wyjaśniać dlaczego tak niewielu Ślōnzaków jest obecnych w (polskiej) kulturze i polityce, jak i we najwyższych władzach własnego regionu, czyli w województwie śląskim i opolskim. Dość obraźliwe w swym wydźwięku słowo „dupowatość” to synonim na postrzeganą bierność czy zgodliwość Ślōnzaków względem losu, który zazwyczaj znoszą z pokorą. A polityczne zmiany w XIX i XX stuleciu nie szczędziły im ciosów.

Po utworzeniu niemieckiego państwa narodowego w roku 1871, usunięto język polski jako drugi lub pomocniczy ze szkolnictwa podstawowego oraz z urzędów gminnych i powiatowych. (Był on bliższy ślōnszczyźnie niż język niemiecki. Polszczyzna ułatwiała Ślōnzakom w szkole nabycie podstawowej edukacji, a docelowo niemczyzny.)  Do tego doszła oficjalna walka nowego państwa z kościołem katolickim w celu podporządkowania hierarchii rzymskokatolickiej państwu. Od tego momentu Ślōnzok już nie mógł być sobie sobą, katolikiem i dobrym Prusakiem. Musiał stać się „prawdziwym Niemcem”, a najlepiej przejść na luteranizm. Nikt go nie pytał co on sam o tym wszystkim sądzi. Po wielkiej wojnie, także bez udziału Ślōnzakōw w podejmowanych decyzjach, rozdzielono ich region między Czechosłowację, Niemcy i Polskę. Sami Ślōnzocy w przeważającej mierze chcieli przede wszystkim niepodzielności Wiyrchnego Ślōnska, czy to jako regionu autonomicznego w Niemczech lub Czechosłowacji, czy też jako niepodległego państwa w unii z Niemcami. Po podziale ich regionu większość ślōnskiej inteligencji wyjechało do Niemiec. W międzywojennej Polsce, po zniesieniu oficjalnej polsko-niemieckiej dwujęzyczności autonomicznego województwa śląskiego w roku 1926, ślōnskich urzędników i nauczycieli usunięto z urzędów i szkół, bo ślōnski jednak okazał się językiem zbyt różnym od polszczyzny, a pisać i nauczać po niemiecku już nie było wolno. Za to w niemieckiej części regionu do pewnego stopnia hołubiono ślōnszczyznę, bo pozwalała ona osłabiać wpływy polskiego ruchu narodowego w Provinz Oberschlesien.

Po II wojnie światowej Warszawa otrzymała całość Wiyrchnego Ślōnska. Często wbrew ich woli, gros Ślōnzakōw zatrzymano w regionie, lecz jako „autochtonów”, czyli „Polaków drugiego sortu”, żeby posłużyć się frazą z obecnego leksykonu polskiego dyskursu politycznego. Lecz podobnie jak po I wojnie światowej, całość ślōnskiej inteligenci z dawnej Provinz Oberschlesien – poważanej za „nieodwracalnie zniemczoną” – wysiedlono na zachód od linii Odry i Nysy. Znowu wszystkie decyzje zapadły ponad głowami samych Ślōnzakōw, również i ta – co ją podjęto w sprzeczności z obowiązującym prawem – o zniesieniu autonomii województwa śląskiego. Zaraz potem pozmieniano Ślōnzakom imiona i nazwiska na „polskobrzmiące” oraz zakazano używania języka niemieckiego pod reżymem zróżnicowanych kar od mandatu aż do pobytu w gliwickim obozie dla „przestępców językowych”. Kroki te już w pierwszej powojennej pięciolatce spowodowały likwidację niemczyzny jako języka dnia codziennego nawet w najmniejszych ślōnskich miejscowościach. Dało to impuls do wzmożonego użycia ślōnszczyzny, którą władze – z pewnym przymrużeniem oka – interpretowały jako język polski. Jednak w efekcie z setek tysięcy Ślōnzakōw piśmiennych w niemczyźnie uczyniono wtórnych analfabetów.

Za PRLu Ślōnzak miał być robotnikiem i w końcu nauczyć się pisać i mówić „poprawnie po polsku”. Nie miał większych szans na zrobienie kariery we własnym hajmacie. Tych nielicznych, którym udało się skończyć polski uniwersytet i zdecydowali się wstąpić do PZPR, „dla bezpieczeństwa” wysyłano do innych regionów Polski. Nieoficjalnie Ślōnzaków traktowano jako „krypto-Niemców”, a „prawdziwi Polacy” często mówili o nich jako „hanysach” czy nawet „hitlerowcach”. „Prawdziwi Polacy” nie zawierali ze Ślōnzakami małżeństw aż do lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Wtedy ponaddziesięcioletni kryzys późnego komunizmu uczynił ze Ślōnzaków atrakcyjnych małżonków, bo dzięki związkowi z nimi można było się wyrwać z szarej rzeczywistości realnego socjalizmu do „kolorowej zgnilizny kapitalizmu” w RFN.

Nastanie demokracji w roku 1989 i otwarcie granic pozwoliło Ślōnzakom wyjeżdżać masowo do RFN oraz oficjalnie określać się jako Niemcy i/lub Ślōnzacy we własnym hajmacie. Warszawa uznała istnienie wiyrchnoślōnskich Niemców, ale nie Ślōnzaków. Organizacje tych ostatnich są po dziś dzień tępione i zamykane, jako „niezgodne z polska racją stanu”. Początkowo nie godzono się na istnienie Niemców w Wiyrchnym Ślōnsku, a prasa i decydenci określali ich obraźliwym terminem „vokswagendeutschów”. W końcu pogodzono się z ich istnieniem, zwłaszcza, że organizacjom niemieckim nie powiodło się odtworzyć przekazu międzygeneracyjnego języka niemieckiego. Za to gros polskiej klasy politycznej i społeczeństwa polskiego poważa Ślōnzaków za „zakamuflowaną opcję niemiecką”.

W tej sytuacji Ślōnzakom nie pozostało nic innego jak przybrać barwy ochronne wobec totalitarnych i autorytarnych reżymów władających ich regionem od końca XIX wieku. Nawet polska demokracja, co nastała po roku 1989, w tym wymiarze pozostaje w swym charakterze silnie autorytarna wobec Ślōnzaków, ich kultury i języka. A przecież najważniejsze to przetrwać i zapewnić godziwy byt rodzinie. To tylko pozór bierności – czy jak kto chce – „dupowatości”. W tej sytuacji trzeba niezwykłej zaciętości i wytrwałości, żeby utrzymać się na powierzchni, a przy tym nie wyprzeć się siebie samego, jak i zachować tradycję i tożsamość. Ślōnzak jest zdany sam na siebie. Nie ma żadnych legalnych organizacji ślōnskich, nie mówiąc już o władzach czy państwie, które by się za nim wstawiły.

Półtora wieku pozbawiania Ślōnzakōw ich własnej podmiotowości grupowej zmusiło ich do pragmatycznego podejścia do życia. Jeśli nie da się już godnie żyć w hajmacie, to trzeba wyjechać. Ku temu należy zdobyć zawód, nabyć odpowiednie języki, nawiązać konieczne znajomości, zabezpieczyć potrzebne dokumenty, a przed rokiem 1989 – także łapówki dla urzędników i bezpieki, żeby wydano im paszport. Żadną miarą takie grupowe samozaparcie Ślōnzaków nie jest podobne „dupowatości”. Raczej wygląda na rozsądne i solidnie planowane dostosowanie się do dynamicznie zmieniających się warunków politycznych i ekonomicznych, łącznie z braniem pod uwagę (jako rozwiązania wyżej wymienionych dylematów bytowych) emigracji za granicę tego czy innego państwa. Na przykład, dzięki paszportom niemieckim i podwójnemu obywatelstwu setki tysięcy Ślōnzakōw korzystało z integracji europejskiej już od roku 1991. „Prawdziwi Polacy” dołączyli do nich prawie półtorej dekady później, jak Polska została członkiem Unii Europejskiej w roku 2004.

Z kolei, w ramach prawa – pomimo bezprawnych nacisków i prześladowań – w roku 2007 Ślōnzacy doprowadzili do międzynarodowego uznania ślōńszczyzny, jako języka w ramach standardu ISO639-3. Rok później otwarli własną ślōnskogodkowom Wikipedię. W roku 2009 wypracowali standardową ortografię języka ślōnskiego, w której wydaję się kilkanaście tytułów książkowych każdego roku. A to wszystko bez żadnej pomocy ze strony państwa polskiego, któremu Ślōnzacy solidnie płacą podatki. W spisie z roku 2011, 850 tysięcy osób zadeklarowało przynależność do narodu ślōnskiego a ponad pół miliona, że na co dzień posługuje się językiem ślōnskim. Wystawia się sztuki po ślōnsku, a poza kontrolą państwa, w internecie powstała cała ślōnskogodkowa cybersfera, w której można pisać, czytać, oglądać, słuchać i nadawać po ślōnsku.

I gdzie tu ta słynna ślōnska „dupowatość”?

Niektórzy mogliby zarzucić Ślōnzakom, że powinni bardziej energicznie dochodzić swych praw. Ale wiadomo jak takie „energiczne dochodzenie” może się skończyć. Ślōnzacy nie pragną przemocy. Pamiętają o trzech ślōnskich wojnach domowych z lat 1919, 1921 i 1921; wejściu Armii Czerwonej i polskich oddziałów do Wiyrchnego Ślōnska w roku 1945; upokorzeniach polonizacji i germanizacji; oraz ograniczeniach obecnej polskiej demokracji. Przemoc w niczym nie pomaga, tylko niszczy i rodzi jeszcze więcej przemocy. Lepiej znaleźć własną drogę bez rozlewu krwi, nawet gdy sytuacja zda się być beznadziejna. Cierpliwość i wyrzeczenie się przemocy, lecz bez rezygnacji z własnych ideałów, to esencja ślōnskiego podejścia do życia. „Żołnierze wyklęci”, terroryzm czy partyzantka są obce ślōnskiemu etosowi. Dla Ślōnzaka najważniejsze trwanie przy swoim bez narażania życia i rodziny. Innymi słowy – obywatelskie nieposłuszeństwo i bierny opór. A jak już się nie da u siebie wytrzymać, to zawsze przecież można wyjechać. Pra?

April 2017

Oświadczenie Rady Górnośląskiej w sprawie odrzucenia obywatelskiego projektu zmiany ustawy o mniejszościach narodowych i etnicznych oraz o języku regionalnym

  Logo akcji                                                                                                Katowice, 19.10.2016

 

 

OŚWIADCZENIE RADY GÓRNOŚLĄSKIEJ W SPRAWIE ODRZUCENIA OBYWATELSKIEGO PROJEKTU

ZMIANY USTAWY O MNIEJSZOŚCIACH NARODOWYCH I ETNICZNYCH ORAZ O JĘZYKU REGIONALNYM

My przedstawiciele 14 śląskich organizacji społecznych skupieni w Radzie Górnośląskiej, reprezentujący znakomitą większość nurtów ideowych i kulturowych obecnych w śląskiej społeczności, wyrażamy głęboki żal, oburzenie i zdumienie, iż został odrzucony społeczny projekt ustawy, pod którym zebraliśmy ponad 140 tysięcy podpisów a która wyraża żywotne interesy ponad 800 tysięcy obywateli RP, deklarujących w ostatnim Spisie Powszechnym swoją przynależność do śląskiej grupy narodowościowej.

Ślązacy nie dopominają się o żadne przywileje, a jedynie o pełnię obywatelskich praw, wynikających z Konstytucji RP, sejmowej ustawy oraz przyjętych w polskiej i europejskiej kulturze społeczno – politycznej rozwiązań co do kwestii poczucia swej etniczności – o czym mowa jest nawet w obowiązujących polskich podręcznikach szkolnych.

Pozbawienie Ślązaków tej części należnych im praw obywatelskich, czyni z nich de facto „obywateli gorszego sortu”. Zasmuca nas to i zadziwia. Tym bardziej, że przedstawiciele obecnych władz wielokrotnie i w różnych miejscach stwierdzali, iż każdy społeczny projekt będzie wnikliwie rozpatrywany z należnymi mu szacunkiem i starannością. Jest nam niezmiernie przykro, że Ślązacy zostali z tego wykluczeni.

Zadziwia nas też stanowisko posłów dotyczące pieniędzy, które trzeba było przeznaczyć na śląską mniejszość etniczną. To obraźliwe dla Ślązaków w najwyższym stopniu, gdyż nasz region jest jednym z głównych dostarczycieli produktu krajowego, a w minionych dziesiątkach lat głównie dzięki Śląskowi kraj mógł się odbudować i rozwinąć. Zatem wytykanie nam, że trzeba byłoby sfinansować ochronę naszego języka i edukację regionalną odbieramy jak policzek od państwa, którego lojalnymi i praworządnymi obywatelami jesteśmy.

Mamy pełną świadomość, że nasze stanowisko nie zmieni podejścia władz RP do Ślązaków – tak, jak i w przeszłości, poprzednie ekipy rządzące, nie zmieniały swego odnoszenia się do naszej społeczności. Nie mniej jednak pragniemy by rządzący mieli przynajmniej świadomość naszych odczuć i by wiedzieli, że Ślązakom nie jest wszystko jedno jak są traktowani przez swoje państwo. Że nie odpowiada im rola wyznaczona w państwie polskim, przez jego kolejne władze, od komunistycznych poczynając: obywateli bez pełni obywatelskich praw, obywateli „gorszego sortu”.

                RADA GÓRNOŚLĄSKA

             adres korespondencyjny: ul. Pawła Stalmacha 17, 40-058 Katowice

­———————————————————————————————————————————–

 

Ruch Autonomii Śląska        Związek Górnośląski        Stowarzyszenie Osób Narodowości Śląskiej

Fundacja Silesia          Towarzystwa Kultywowania i Promowania Śląskiej Mowy „Pro Loquela Silesiana”

Towarzystwa Pielęgnowania Śląskiej Mowy „DANGA”    Niemiecka Wspólnota „Pojednanie i Przyszłość”

Związek Ślązaków        Ślōnskŏ Ferajna     Przymierze Śląskie    Związek Górnośląski Koło Suszec

                                               Stowarzyszenie na Rzecz Edukacji Regionalnej „Silesia Schola“

                    Initiative für Autonomie Schlesiens       Pomocna Dłoń – Krystyn i Sympatyków

Manifest programowy PLS – SONŚ

plsonsMANIFEST PROGRAMOWY PLS – SONŚ

Szanowne Koleżanki i Koledzy, Drodzy Przyjaciele!

W związku z problemami na jakie napotkało funkcjonowanie stowarzyszenia SONŚ w systemie organizacyjno-prawnym Rzeczypospolitej Polskiej, i w obliczu bezprzykładnego rozdrobnienia śląskich organizacji społecznych powstała koncepcja połączenia sił z organizacją Pro Loquela Silesiana dla realizacji celów wspólnych dla obu tych organizacji. Chodzi przede wszystkim o starania wokół zachowania śląskiego dziedzictwa kulturowego dla przyszłych pokoleń i popularyzację śląskiego, wielowiekowego dorobku kulturalnego – tak wśród mieszkańców Śląska, jak wśród pozostałych mieszkańców RP i na ile to możliwe, również poza granicami kraju. Nasze, jako śląskich społeczników główne zadania, to uświadamianie społeczeństwu faktu istnienia ponad tysiącletniego oryginalnego dorobku śląskiej kultury i ukazania go w miarę możliwości w całym jego bogactwie. Ma to przede wszystkim decydujący wpływ na ugruntowanie poczucia śląskiej tożsamości u tych, którzy się do niej poczuwają, zrozumienie przez innych historycznej specyfiki naszej ojczyzny oraz sytuacji Śląska i Ślązaków we współczesnych realiach państwa i Europy. Priorytetem są starania wokół języka śląskiego – a może należałoby powiedzieć dwóch języków, gdyż warto poświęcić także swoją uwagę językowi naszych dolnośląskich braci, w którym część swoich największych dzieł napisał najwybitniejszy spośród tysięcy śląskich pisarzy, Gerhart Hauptmann; przynajmniej uświadamiając – w zasadzie zapomniany – fakt istnienia takiego języka. Choć w śląskich językach powstała tylko część monumentalnego gmachu śląskiej literatury, to nie zmienia to faktu, iż taki gmach przez stulecia zbudowano; zatem uświadomienie jego istnienia, zabiegi wokół jego powiększania i zachęta do wstępowania w jego progi, to nasze kolejne wielkie zadanie. A stąd prosta droga wiedzie nas do pozostałych dziedzin sztuki, które na Śląsku miały i mają wybitnych twórców, świetnych mecenasów i wdzięczną publiczność – co sprawiło, że wiele artystycznych dokonań, których ojczyzną jest Śląsk, zasiliło skarbiec kultury światowej a ci, którzy są ich autorami, zasiedli w panteonie największych artystów. Nie wdając się w dalsze szczegóły: systematyczne, możliwie pełne upowszechnianie wiedzy o spuściźnie śląskiej kultury duchowej i materialnej jest zadaniem, które sobie stawiamy. W szczególności zaś mamy na uwadze podstawowe śląskie wartości wypracowane tutaj w wielowiekowych procesach społecznych, wedle których sami chcemy postępować i pragniemy też, by zawsze przyświecały one Ślązakom. A są to:

  • Szacunek dla prawa i jego poszanowanie bez względu na ewentualne niedogodności, które z takiej postawy mogą wynikać;

  • Zamiłowanie do samorządności społecznej wraz z wolnością, którą ona daje , ale i przy pełnym rozumieniu i poszanowaniu pewnych indywidualnych ograniczeń z niej płynących;

  • Szeroko pojęta tolerancja i otwartość w kwestiach: narodowościowych, religijnych, ideowych, obyczajowych i innych;

  • Szacunek dla nauki i wiedzy z towarzyszącą mu dążnością do jak najpełniejszego korzystania z ich dobrodziejstw i współuczestniczenia w ich tworzeniu;

  • Upodobanie do piękna płynącego ze sztuki i dążność do przyczyniania go poprzez współtworzenie, lub chociaż sprzyjanie tym, którzy to czynią.

Powyższe wartości pozwalały w minionych wiekach na harmonijne funkcjonowanie złożonego i skomplikowanego śląskiego społeczeństwa, co z kolei wiodło do bezprzykładnego rozwoju Śląska i podnoszenia się go po licznych, dramatycznych kataklizmach historycznych i naturalnych. Te tradycyjne wartości, bez których Śląsk nie miałby znanego nam historycznego kształtu, są na tyle uniwersalne i ponadczasowe, że dziś mogą być dla nas podstawą do budowy świadomej, obywatelskiej społeczności – nie tylko śląskiej, dodajmy.

Do realizacji wyznaczonych celów Zarząd PLS sprzymierzony z SONŚ chce pozyskać przychylność środowisk intelektualnych w regionie i poza nim. Zamierzamy zainicjować szereg sesji naukowych i popularno-naukowych na interesujące nas tematy – także w środowiskach akademickich poza Śląskiem. Pragniemy skupić wokół PLS grono życzliwych naszym celom autorytetów naukowych i kulturalnych. Będziemy się starać o przedstawianie szerokiej informacji i opracowań w sferze medialnej. Będziemy dążyć do utworzenia kół terenowych, poprzez które można będzie prowadzić działalność edukacyjną, budującą świadomość swej tożsamości a także wspierających naszą działalność programową. Będziemy wspierać, ale też prowadzić własną działalność edytorską w interesujących nas obszarach. Chcemy współuczestniczyć z maksymalnym zaangażowaniem w tworzeniu i realizacji projektu edukacji regionalnej, któremu patronuje Rada Górnośląska. Radę tę chcemy także aktywnie współtworzyć. Nie odżegnując się całkowicie od politycznego zaangażowania – co powinno cechować każdego świadomego obywatela – nie zamierzamy prowadzić własnej działalności politycznej, nawet w najmniejszym stopniu. Nie chcemy być trampoliną dla politycznych karier, natomiast wspierać będziemy każdego, kto będzie gwarantem realizacji naszych zadań programowych – choćby w części. Ważne są też dla nas obchody śląskich świąt, które uznajemy za najważniejsze dla naszej pamięci historycznej:

  • Dni Śląskiej Samorządności przypadające na okres od 15 do 17 lipca, upamiętniające powołanie pierwszego śląskiego Zgromadzenia Stanowego, czyli pierwszego w historii Sejmu Śląskiego, 17 lipca 1402 roku i ogłoszenie Statutu Organicznego Województwa Śląskiego 15 lipca 1920 roku. Z tym świętem wiąże się uczestnictwo w dorocznym Marszu Autonomii;

  • Dzień Śląskiej Godki związany z Międzynarodowym Dniem Języka Ojczystego, przypadającym co roku na 21 lutego;

  • Dzień Pamięci o Tragedii Górnośląskiej przypadający na każdą ostatnią niedzielę stycznia.

Kontynuować będziemy, uznając to za jedno z działań priorytetowych, stworzoną przez SONŚ inicjatywę zdobywania dwóch Śląskich Odznak Krajoznawczych. Podejmiemy także inne inicjatywy w tym obszarze. Także kontynuacją inicjatywy zrodzonej w SONŚ będzie przyznawanie dorocznej nagrody „Eforynus” osobom szczególnie zasłużonym w prezentowaniu dorobku, historii Śląska oraz jego dzisiejszych osiągnięć i problemów. Obie te inicjatywy są uszczegółowione w swoich regulaminach.

Jeśli zatem chcielibyście uczestniczyć w realizacji powyższego oraz wytyczać nowe zadania na tym obszarze, to serdecznie zapraszamy do współpracy! Cele mamy wyznaczone i mamy świadomość, że droga do ich realizacji jest długa i mozolna. Chcemy ją jednak uparcie i mozolnie, krok po kroku, pokonywać. Dlatego zależy nam na faktycznym zaangażowaniu w to dzieło a nie na jałowych na ogół sporach, co aż nazbyt często towarzyszy nam w codzienności śląskiego życia społecznego. Zapraszamy!!!

Zarząd PLS

Dziesiynciolecie – dr hab. Tomasz Kamusella

320px-Śląsko_godka_-_konferencja_30.06.2008_4pDziesiynciolecie

Tomasz Kamusella

University of St Andrews

 

 

 

Międzynarodowe uznanie ślōnszczyzny

 

W przyszłym roku 2017 upłynie dziesięć lat od międzynarodowego uznania ślōnskiej szprachy jako języka. Jak do tego doszło? W roku 2006 pierwszy programowo wydawca książek ślōnskich i ślōnskojęzycznych Andrzyj Roczniok oraz Gregory Kozubek złożyli w Bibliotece Kongresu w Waszyngtonie podanie o nadanie ślōnszczyźnie językowego kodu klasyfikacyjnego szl w standardzie ISO 639-3 (www.sil.org/iso639-3/cr_files/2006-106.pdf). Po otwarciu aplikacji na ponadpółroczną dyskusję, 18 lipca 2007 roku oficjalnie nadano ślōnskiej godce kod klasyfikacyjny szl (http://www-01.sil.org/iso639-3/documentation.asp?id=szl).

 

W regionalnej prasie polskiej od razu pojawiły się głosy kontestujące stwierdzenie, iż Biblioteka Kongresu uznała język ślōnski, bowiem dokumentacja w tej sprawie prowadzona jest przez SIL International, czyli Registration Authority (Urząd Rejestracyjny) standardu ISO 639-3 (http://www-01.sil.org/iso639-3/). Lecz aplikacja o nadanie ślōnszczyźnie kodu klasyfikacyjnego została jeszcze złożona do Biblioteki Kongresu w roku 2006, która wtedy zdefiniowała i przygotowywała ów standard do uruchomienia. Standard ten opublikowano 1 lutego 2007 roku (http://www.iso.org/iso/catalogue_detail?csnumber=39534), a miesiąc później przekazano opiekę nad nim pod egidę SIL International.

 

Standard ISO 639-3 ma na celu skatalogowanie i nadanie kodów klasyfikacyjnych wszystkim językom świata poważanym za takowe przez samych użytkowników (https://www.iso.org/obp/ui/#iso:std:iso:639:-3:ed-1:v1:en). Na chwilę obecną standard ten notuje prawie 8,000 języków, w tym ogromną większość (ok. 6,000) używanych wyłącznie w mowie. Wcześniejsze standardy ISO 639-1 z roku 1967 oraz ISO 639-2 z roku 1998 notują, odpowiednio 184 „najważniejszych języków globu” (world’s major languages) oraz prawie 600 języków regularnie używanych do produkcji książek i periodyków pod koniec zimnej wojny (http://www-01.sil.org/iso639-3/codes.asp ; http://en.wikipedia.org/wiki/ISO_639 ; http://www.loc.gov/standards/iso639-2/langhome.html).

 

W latach 90. ubiegłego wieku standard ISO 639-2 wypracowany i nadzorowany przez Bibliotekę Kongresu jako Urząd Rejestrujący (Registration Authority) stał się podstawą do klasyfikacji języków druków w katalogach bibliotecznych w ramach MARC (MAchine-Readable Cataloging) standards, czyli standardów MARC „do odczytania dla maszyn katalogujących”. Dziś powiedzielibyśmy „czytelnych dla komputerów”, lecz trzeba pamiętać, iż Biblioteka Kongresu zaczęła opracowywać standardy MARC w latach 60. XX wieku, czyli na dobre trzy dekady przed dobą powszechnej komputeryzacji (http://en.wikipedia.org/wiki/MARC_standards). Kody MARC dla języków pozwalają na utworzenie osobnych tagów katalogowych dla 600 języków notowanych w standardzie ISO 639-2 (https://www.loc.gov/marc/languages/language_name.html).

 

Dlatego niestety w katalogach światowych bibliotek publikacje ślōnskojęzyczne nie są otagowane kodem szl ze standardu ISO 639-3. Stąd Listy z Rzymu pióra Zbigniewa Kadłubka najczęściej (choć błędnie) są otagowane symbolem języka polskiego (zob: http://www.worldcat.org/title/listy-z-rzymu/oclc/864224281?referer=br&ht=edition). A przecież standard ISO 639-2 oraz bazujące na nim kody MARC dla języków dają proste rozwiązanie: mianowicie kod sla dla innych (to jest bez osobnego kodu ISO 639-2) języków słowiańskich (tj. Slavic [Other], Slawische Sprachen [Andere])  (http://www.loc.gov/standards/iso639-2/php/code_list.php ; https://www.loc.gov/marc/languages/language_name.html). Rozwiązanie te jest już regularnie stosowane dla wydawnictw w języku rusińskim (Carpatho-Rusyn) (zob: https://www.loc.gov/marc/languages/language_name.html#c).

Read more »

Przypomnienie o wszczęciu procesu likwidacji SONŚ

Podaje się do publicznej wiadomości, że na podstawie orzeczenia Sądu Rejonowego z dnia 9 stycznia 2015 roku w sprawie likwidacji stowarzyszenia, wszczęta została likwidacja Stowarzyszenia Osób Narodowości Śląskiej, KRS nr 405947.

Likwidatorami stowarzyszenia zostali:Piotr Długosz i Wojciech Glensk
Adres do korespondencji: ul. Wodna 9, 46-045 Kotórz Mały
Adres e-mail: os@silesiaprogress.com

Ewentualne roszczenia wobec stowarzyszenia należy zgłaszać wyznaczonym likwidatorom w terminie 30 czerwca 2016 r.

Jednorodność etnicznojęzykowa gwarantem pokoju i stabilności?

Jednorodność etnicznojęzykowa gwarantem pokoju i stabilności?

Tomasz Kamusella

University of St Andrews

 

320px-Śląsko_godka_-_konferencja_30.06.2008_4pW popularnym dyskursie publicznym w Polsce, a także gdzie indziej w Europie Środkowej, dość powszechnie i raczej bezrefleksyjnie przyjmuje się, iż jednorodność etnicznojęzykowa jest głównym gwarantem stabilności politycznej oraz integralności terytorialnej państwa. Rzadko kiedy poddaje się ten pewnik wątpliwości, a tym bardziej rzeczowej analizie.

Tak często w polskiej retoryce politycznej przywoływana wielokulturowa, wielojęzyczna i wieloreligijna Rzeczpospolita Królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego przetrwała 409 lat, od momentu utworzenia w roku 1386 aż po ostatni rozbiór w roku 1795. Podobnie wielokulturowe, wielojęzyczne oraz wieloreligijne Święte Cesarstwo Rzymskie istniało nawet dwa razy dłużej, bowiem aż 842 lata, to jest od momentu utworzenia w roku 962 do rozwiązania w 1804 roku.

Żadne państwo narodowe (czyli państwo utworzone dla jednego li tylko narodu, jakkolwiek definiowanego) nie istniało jeszcze tak długo. Wieloetniczne Stany Zjednoczone utworzone jako państwo narodowe w roku 1776, obecnie (tj. w roku 2016) liczą sobie lat zaledwie 240. Współczesne polskie państwo narodowe, powstałe w roku 1945 i tak niezwykle etnicznojęzykowo jednorodne, osiągnęło teraz wiek 71 lat. Oczywiście, jeśli pominąć fakt nieistnienia polskiej państwowości w okresie II wojny światowej (1939-45) oraz niezmiernie wieloetniczny charakter tzw. II Rzeczypospolitej utworzonej w roku 1918, to można twierdzić, że polskie państwo narodowe liczy sobie obecnie co najmniej 98 lat. Jednak wciąż żyją jeszcze ludzie, którzy urodzili się jak nie istniało żadne polskie państwo narodowe.

W gronie państw narodowych których państwowość definiuje się i legitymizuje na ideologiczne bazie nacjonalizmu etnicznojęzykowego, Polska jest krajem „najczystszym”, czyli najbardziej etnicznojęzykowo homogenicznym. Stało się tak z powodu niemieckiego ludobójstwa Żydów i Romów w czasie II wojny światowej, dramatycznego przesunięcia granic powojennej Polski oraz milionowych wysiedleń („repatriacji”) populacji niemówiących „odpowiednim językiem” do „ich własnego kraju”. Ale już w roku 1968 okazało się w Polsce, że jednorodność językowoetniczna to jednak za mało, i wysiedlono wtedy z PRLu pozostałą ludność pochodzenia żydowskiego. Podobnie w latach 70tych ubiegłego stulecia przymuszono do emigracji do RFN luterańskich Mazurów, a w latach 1950-1993 tym samym sposobem „przekonano” do wyjazdu do Niemiec Zachodnich ponad 800 tysięcy Ślązaków (w tym, nieuznawanych w komunistycznej Polsce Niemców górnośląskich). W ten sposób odrzucono od polskości „autochtonów”, których miano miało ponoć oznaczać polskość pradawną, po piastowsku immanentną.

Te nieustające czystki nie zagwarantowały ani dobrobytu, ani stabilności politycznej w komunistycznej Polsce, o czym świadczą dobitnie wydarzenia z lat 1956, 1968, 1970, 1976 oraz 1980-81, jak i stan wojenny w okresie 1981-83. Wynika stąd, że jednorodność etnicznojęzykowa jako panaceum na bolączki nowoczesnej państwowości to mit. Ślepa wiara w coś, czego skuteczności nigdy nie potwierdzono. Czyli taki rodzaj „politycznej homeopatii”, lubo „voodoo-politologii stosowanej”, zwanej inaczej zaklinaniem rzeczywistości. Dlaczego trzeba asymilować lub usuwać ludność etnicznojęzykowo „różną”, czy też „obcą” z „naszego” państwa (narodowego)? No, bo ponoć zapewnia to jedność i stabilność dzięki pogłębionej w ten sposób jednorodności. Koniec, kropka.

Proponuję więc przyjrzeć się etnicznojęzykowo jednorodnym państwom narodowym, które jasno przeczą powyższemu twierdzeniu. Ruanda liczy sobie około 11 milionów mieszkańców. Twierdzi się, że grupa etniczna Hutu to 90 procent ludności, Tutsi stanowią około 9 procent, a Twa nie więcej niż 1 procent. Z tym, że wszyscy oni posługują się jednym i tym samym językiem rwanda (ruanda). Praktycznie wszyscy wyznają też jakąś odmianę chrześcijaństwa. Czyli niby tak samo jak we współczesnej Polsce. Co ciekawe chyba każdy słyszał w Polsce o tym małym afrykańskim państwie, choć większość już nie potrafiłaby wymienić państw sąsiadujących z Ruandą. Tak się dzieje, bowiem owe niezwykle językowo-jednorodne państwo stało się teatrem największego ludobójstwa w powojennym świecie, w wyniku którego prawie milion osób utraciło życie w roku 1994. Tym sposobem Ruanda stała się tak znana w Europie (w tym i w Polsce), jak Bułgaria lub Portugalia.

Ktoś może spytać, czym różnią się od siebie ruando-języczne grupy etniczne Hutu, Tutsi i Twa. De facto to kasty lub warstwy społeczne. Tutsi kiedyś byli (jak szlachta polsko-litewska) wyłącznymi posiadaczami ziemskimi i urzędnikami, Hutu uprawiali dla nich ziemię (jak niegdyś chłopi pańszczyźniani), a Twa zepchnięto na margines społeczny (podobnie jak Romów), tak że muszą zajmować się świadczeniem prostych acz pogardzanych usług, np. garncarstwem. W wypadku Ruandy jednolitość językowa ani nie zapewniła jednolitości społecznej, a tym bardziej nie zapobiegła ona ludobójstwu.

Drugim przykładem, po który chcę sięgnąć w tym krótkim eseju jest Somalia. Prawie 90 procent z około 11 do 12 milionów ludności tego państwa to etniczni Somalijczycy, posługujący się w mowie i piśmie językiem somalijskim. A wszyscy mieszkańcy, bez względu na język czy etniczność, wyznają islam. Czyli jednorodność etniczno-językowo-religijna prawie doskonała. I cóż z tego? Po zaledwie 31 latach funkcjonowania jako państwo narodowe, Somalia rozpadła się w roku 1991, i obecnie istnieje tylko na mapie. Homogeniczność nie dopomogła ani w utrzymaniu jedności państwa ani w odtworzeniu somaplijskiej państwowości.

Czy można więc na serio twierdzić, że uznanie języka śląskiego oraz Ślązaków jako mniejszość etniczną czy narodową w jakikolwiek sposób może zagrozić Polsce? W żadnym wypadku nie, no chyba, że etnicznie polska większość, za poduszczeniem populistycznych polityków i ksenofobów, postanowi wykorzystać Ślązaków w takim niecnym celu. Wtedy to już na prawdę będzie lepiej wyjechać z hajmatu niż znosić kolejne upokorzenia.

 

Kwiecień 2016

Dundee

Dr hab. Tomasz Kamusella: Śląsk niedotrzymanych obietnic

Śląsk niedotrzymanych obietnic

320px-Śląsko_godka_-_konferencja_30.06.2008_4p Tomasz Kamusella

University of St Andrews

 

W roku 1922 wschodni skrawek Górnego Śląska został uzyskany od Niemiec przez cztery lata wcześniej nowoutworzone polskie państwo narodowe. Stało się tak w wyniku porażki Cesarstwa Niemieckiego w pierwszej wojnie światowej oraz z powodu trzech wojen domowych w Górnym Śląsku, które przekonały Aliantów do podziału regionu. Polska uzyskała całość (wcześniej niemieckiego) Górnego Śląska z rąk Związku Sowieckiego w roku 1945 po upadku niemieckiej Trzeciej Rzeszy.

Włączenie najpierw części, a następnie całości regionu w obręb polskich granic Warszawa łączyła z serią dalekosiężnych obietnic – formalnych oraz nieformalnych – skierowanych do Ślązaków, tak aby przekonać ich do nowej, niesprawdzonej jeszcze władzy, przychodzącej zza rosyjskiej granicy, która wtedy przebiegała między Katowicami a Sosnowcem. Sejm Ustawodawczy (1919-1922) – wybrany w celu uchwalenia konstytucji oraz zorganizowania ram instytucjonalnych państwowości polskiej – 15 lipca 1920 roku wydał ustawę konstytucyjną zawierającą Statut Organiczny Województwa Śląskiego. Statut ten dotyczył bliżej nieokreślonego obszaru niebędącego wtedy ani de facto ani de jure częścią Polski. Z punktu widzenia prawa międzynarodowego Górny Śląsk pozostawał w granicach Niemiec, a de facto administracje na jego większej części (czyli na Górnośląskim Obszarze Plebiscytowym) sprawowała od lutego 1920 roku Międzysojusznicza Komisja Rządząca i Plebiscytowa na Górnym Śląsku.

Wydanie takiego Statutu stanowiło pogwałcenie kilku podstawowych zasad prawa międzynarodowego i samej demokracji. Po pierwsze, Statut ten tyczył obszaru znajdujących się poza Polską, w granicach innego suwerennego państwa. Po drugie, posłowie Sejmu Ustawodawczego stanowili prawo dla ludności niereprezentowanej w tymże ciele ustawodawczym, bowiem Warszawa nigdy nie przeprowadziła w Górnym Śląsku wyborów do tego Sejmu. Czyli sami Ślązacy nie mieli nic do powiedzenia w sprawie Statutu. Decyzje zapadły ponad ich głowami, bez jakiegokolwiek formalnego ich współudziału. Rozbiór Górnego Śląska przeprowadzili Alianci na żądanie Polski.

We współczesnej Europie trudno sobie wyobrazić, żeby jakieś państwo mogło na serio utrzymywać, iż z poszanowaniem demokracji i prawa wydało ustawę dla obszaru poza swymi granicami, który ma zamiar wkrótce opanować w wyniku działań wojennych lub negocjacji międzynarodowych. Jedynym zbliżonym przypadkiem jest rosyjska aneksja ukraińskiego Krymu w roku 2014. Z tym, że społeczność międzynarodowa jednak nie uznała tego fait accompli.

W województwie śląskim – jedynym autonomicznym obszarze w dotychczasowej historii polskiego państwa narodowego – obowiązywały zapisy Statutu Organicznego, który wyłączał ten region spod obowiązywania polskiej Konstytucji w zakresach regulowanych przez Statut Organiczny. Niezależne od Warszawy Sejm Śląski oraz Skarb Śląski były podstawą autonomicznej państwowości województwa śląskiego. Autonomia w pełnym wymiarze przewidzianym przez Statut była wykonywana niezwykle krótko, bowiem jedynie przez cztery zaledwie lata. W roku 1926 ostatecznie zniesiono oficjalną dwujęzyczność regionu (już wcześniej, bo od roku 1923 urzędy państwowe i samorządowe musiały prowadzić administrację wyłącznie po polsku i tak samo sądownictwo od roku 1924). Wiązało się to nie tylko z usunięciem z życia publicznego niemczyzny, ale także – choć nieformalnie – języka śląskiego, silnie kojarzonego przez napływowych urzędników polskich z niemieckością. Narzucenie wyłącznego użycia języka polskiego w życiu publicznym wiązało się z usunięciem ze stanowisk w administracji prawie wszystkich Ślązaków. W życiu codziennym porozumiewali się oni z polskimi kolegami w języku śląskim, który zbliżony jest do polszczyzny. Lecz z tego powodu, iż praktycznie wszyscy śląscy urzędnicy uczęszczali do szkół niemieckojęzycznych, w piśmie byli biegli jedynie w języku niemieckim. Po roku 1926 stanowiło to podstawę do natychmiastowego zwolnienia z zajmowanych stanowisk. Zastąpili ich urzędnicy i nauczyciele z innych regionów Polski, głównie z Galicji.

Ówczesną „dobrą zmianę” ułatwił zbrojny zamach stanu (eufemistycznie określany jako „przewrót majowy”) przeprowadzony w dniach od 12 do 15 maja 1926 roku. Zakończył on okres niezwykle krótkiej (siedmioletniej) demokracji w Polsce, i jeszcze krótszej (czteroletniej) demokracji w autonomicznym województwie śląskim. Od tej pory pozorny sztafaż instytucji demokratycznych pozostawał pod ścisłą kontrolą rządu i wojska. Taka „demokracja kontrolowana”, podobna tej w putinowskiej Rosji, lub jeszcze trafniej – tej w łukaszenkowej Białorusi. Wybory samorządowe (zwane wtedy „komunalnymi”) przeprowadzone w województwie śląskim 19 listopada 1926 roku były probierzem sprawdzającym czteroletni dorobek polskiej demokracji oraz popularność nowej sanacyjnej władzy. Ślązacy wypowiedzieli się przeciwko „dobrej zmianie” gremialnie głosując na ugrupowania niemieckie, które zdobyły bezwzględną większość w największych miastach regionu oraz ponad 40 procent głosów w skali całego województwa.

To należało zmienić i w tym celu spis powszechny z 1931 roku „wykazał”, iż województwo śląskie było najbardziej polskie pod względem etnicznojęzykowej jednorodności ze wszystkich województw w Polsce. Opornych, od roku 1934, wysyłano do obozu koncentracyjnego w Berezie Kartuskiej (obecnie Biaroza w Białorusi). Za to że Ślązacy ważyli się głosować na partie niemieckie oraz na te niezwiązane z obozem władzy, w końcu w roku 1935 zmieniono ordynację wyborczą do Sejmu Śląskiego ograniczając liczbę posłów o połowę, z 48 na 24. Dodatkowo upewniono się, że wszystkie mandaty sejmowe zdobędą kandydaci BBWR (Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem), czyli „sprawdzeni nasi”, a nie „jacyś tam niepewni” Ślązacy.

Po co Polsce potrzebny był Górny Śląsk, który w granicach jakkolwiek luźno rozumianego państwa polskiego nie znajdował się już od połowy XIV wieku? Otóż we wschodniej części tego regionu rozwinęło się drugie największe w Europie zagłębie przemysłowe. Bez jego zdobycia tzw. Polska A (tj. na zachód od Wisły) wyglądałaby w okresie międzywojennym tak jak Polska B (tj. na wschód od Wisły). A warstwa urzędniczo-oficerska, która najwięcej skorzystała z utworzenia międzywojennej Polski, byłaby o wiele węższa i zmuszona prowadzić o wiele mniej wystawny tryb życia.

Po wojnie, Górny Śląsk był potrzebny nowej – ideologicznie i terytorialnie – Polsce „ludu pracującego” w tym samym celu, czyli dla zbalansowanego budżetu i rozwoju (uprzemysłowienia) kraju. Czyli jako swoistego rodzaju kolonia wewnętrzna, taka sobie tam „Katanga”, jak owe podejście do spraw Śląska od lat 70tch XX wieku komentowali sami Ślązacy przy użyciu tego wyrażenia. Oczywiście, nikt Ślązaków o zdanie nie pytał. Krajowa Rada Narodowa (KRN, 1943-1947) – podobnie jak na początku okresu międzywojennego Sejm Ustawodawczy – była ciałem legislacyjnym, w którym nie znalazło się miejsce dla przedstawicieli Ślązaków. Komunistyczną tą „konstytuantę” zawiązano pod ścisłym nadzorem Kremla w celu zaprowadzenia „demokracji ludowej” w powojennej Polsce. 6 maja 1945 roku KRN zniosła Statut Organiczny Województwa Śląskiego bez oglądania się na zapisy, które prawo do likwidacji autonomii regionu dawały wyłącznie Sejmowi Śląskiemu. Czyli nielegalnie i przez to nieskutecznie. Ale tak jak poszanowanie prawa i demokracji nie było najmocniejszą stroną międzywojennej Polski, to tym bardziej nie przejmowała się zasadami praworządności Polska komunistyczna.

Znowu o losie Ślązaków i ich regionu zadecydowano bez nich, nad ich głowami.

W czasie II wojny światowej cała miejscowa ludność autonomicznego województwa śląskiego, ponownie wcielonego do Niemiec, odzyskała obywatelstwo niemieckie wcześniej utracone w roku 1922. I rzecz jasna Ślązacy z tej części regionu, która pozostała w granicach międzywojennych Niemiec, niezmiennie legitymowali się niemieckim obywatelstwem aż do roku 1945. W komunistycznej Polsce, w czasie wielomilionowych wysiedleń Niemców, postanowiono zatrzymać prawie wszystkich Ślązaków. Dlaczego? Bo bez nich stanąłby przemysł górnośląski, a wtedy odbudowa kraju (nie mówiąc już o uprzemysłowieniu) trwałaby o wiele dekad dłużej.

Warszawa zadecydowała, że Ślązacy to nie Niemcy, tylko Polacy, choć może zbyt mało uświadamiający sobie własną „odwieczno-piastowską” polskość. Dlatego dla bezpieczeństwa „wyróżniono” ich naprędce utworzonym określeniem „autochtoni”, tak aby urzędy i ludność nie myliła ich ani z Niemcami, ani z „prawdziwymi Polakami”. Autochtonów oficjalnie poważano za Polaków. Jednak zakazywano im mówienia po niemiecku w domu i z sąsiadami, uniemożliwiano wyjazd do Niemiec, w ramach służby wojskowej kierowano do niewynagradzanej pracy w kopalniach, nie dawano możliwości obejmowania kierowniczych, nie mówiąc już o wyższych stanowiskach w administracji lub gospodarce. Dlaczego? Bowiem nieoficjalnie, lecz zupełnie otwarcie traktowano autochtonów jako „krypto-Niemców”.

Polska Ślązaków nigdy nie chciała, ale była zmuszona okolicznościami, żeby ich zatrzymać, nawet przy użyciu przymusu. Albowiem bez Ślązaków oraz ich kwalifikacji nie dałoby się zbudować w miarę nowoczesnej polskiej gospodarki przemysłowej, która gradualnie zastąpiła ekstensywne rolnictwo postszlacheckie, co na zasadach wciąż pół-pańszczyźnianych zatrudniało bezrolną lub małorolną ludność wiejską od Warty po Niemen.

Izolację społeczno-polityczną Ślązaków podkreślało zjawisko endogamii, czyli pobierania się we własnym kręgu etniczno-kulturowym. Polacy nie zakładali związków małżeńskich ze „Ślązakami-autochtono-krypto-Niemcami”, to nie uchodziło. Ślązacy nie stanowili „dobrej partii” aż do zapaści gospodarczej w latach 80. ubiegłego wieku. Periodycznie narastające wśród Ślązaków niezadowolenie z powodu niskiego poziomu życia (w porównaniu z tym, którym cieszyli się ich krewni w RFN) oraz permanentnego statusu obywatela drugiej lub nawet trzeciej kategorii było co jakiś czas umniejszane poprzez kontrolowane wyjazdy do RFN. Tak aby nie dopuścić do wybuchu społecznego niezadowolenia w tym wciąż przecież „etnicznie niepewnym” regionie. Owa wymuszona emigracja na granicy oficjalnie przemieniała „autochtonów-Polaków” w Niemców, których jednak w Polsce pogardliwie określano jako Volkswagendeutschów, czyli „Polaków udających Niemców w pogoni za niedostępnym w Polsce kapitalistycznym dobrobytem”, symbolizowanym przez niemiecki samochód marki Volkswagen.

Przestało to jednak odstraszać potencjalnych małżonków o etnicznie polskich korzeniach, jako że małżeństwo ze Ślązakiem dawało szanse na „normalne życie na Zachodzie”. Nie ważne co mówili ludzie i co pisały reżymowe gazety. Ani ideologii, ani polskości nie szło włożyć do garnka i pożywny obiad z nich ugotować, jak w sklepach nawet na kartki nic nie można było już kupić. Tak za późnego PRLu zakończyła się endogamiczna izolacja Ślązaków.

Oddolnie Ślązaków przyjęto za swoich, a ich potencjalna niemieckość okazała się nie tak straszna, jakby władze chciały żeby ją „prawdziwie polscy” obywatele postrzegali. W przełomowym roku 1989 ćwierć miliona obywateli Polski ludowej ruszyło hurmem po lepsze życie w RFN. Przynajmniej połowa z nich, lub nawet dwie trzecie to byli etniczni Polacy. Każdy rozumiał, że w Polsce mimo zachodzących przemian po upadku komunizmu życie nie od razu znacznie się polepszy. Że będzie potrzeba na to co najmniej jednego pokolenia. Niektórzy nie chcieli czekać tak długo. Życie ma się jedno.

Przerażenie Warszawy, iż być może wszyscy Ślązacy (podobnie jak to w latach 70. XX wieku miało miejsce w przypadku Mazurów) wyjadą zostawiając za sobą niemożliwą do załatania dziurę demograficzną, przyczyniło się do uznania istnienia Niemców w Górnym Śląsku. Demokracja zaczęła działać. Jeśli ktoś czuje się Niemcem, to może tworzyć i przystępować do organizacji niemieckich. Było to także na rękę władzom niemieckim, które zmagały się wtedy z integracją Niemców etnicznych masowo napływających do RFN z państw postsowieckich. Zaczęto kwalifikującym się Ślązakom wydawać obywatelstwo i paszporty niemieckie (a zarazem i unijne od roku 1992) bez konieczności opuszczania Polski. Z kolei polska administracja nie wymagała od nich zrzeczenia się polskiego obywatelstwa, co wcześniej było normą. W latach 90. XX stulecia około ćwierć miliona Ślązaków uzyskało obywatelstwo niemieckie. Do niedawna podwójne obywatelstwo stało w sprzeczności zarówno z prawem polskim i niemieckim. Ale Warszawa i Bonn (a następnie Berlin) pragmatycznie zdecydowały się przymknąć na to oko.

Nieformalne lecz ściśle przestrzegane ograniczenia polskiej demokracji szybko się ujawniły w Górnym Śląsku, zwłaszcza na niwie etnicznojęzykowej. Zezwolono na mniejszościowe szkolnictwo niemieckie, lecz do dziś nie utworzono ani jednej niemieckojęzycznej szkoły mniejszościowej. Jeszcze szerzej zakrojone represje spotykają samych Ślazaków w ich własnym hajmacie. Od roku 1996 uniemożliwia się Ślązakom zakładanie partii i organizacji, a te które nawet zostaną zarejestrowane delegalizuje się w trybie niemalże natychmiastowym na wniosek „narodowo i państwowo uświadomionej” prokuratury. Te zachowania struktur państwa względem Ślazaków są bardziej represyjne od tych, które obserwowano w Polsce międzywojennej. Wtedy jednak oficjalnie zezwolono na działanie Związkowi (Obrony) Górnoślązaków (ZG), i dopuszczano jego członków do uczestnictwa w wyborach aż do początku lat 30. XX stulecia, chociaż w końcu Warszawa nakazała zdelegalizować ZG w roku 1934, kiedy to – co niezwykle symboliczne – otwarto obóz koncentracyjny w Berezie Kartuskiej.

Pomimo wyraźnie wyrażonej woli w spisach z lat 2002 i 2012, których wyniki oficjalnie opublikowano, Warszawa uparcie i wbrew faktom nie uznaje istnienia ani ponad 800 tysięcy Ślązaków, ani języka śląskiego, którym na co dzień posługuje się co najmniej pół miliona osób. Tym samym znieważa się prawie milion ciężko pracujących polskich obywateli, którzy przestrzegają dyskryminujące ich prawo, oraz płacą podatki wydatkowane między innymi również na finansowanie dyskryminacji Ślązaków. W postkomunistycznej Polsce zasady demokracji przestrzega się tylko względem etnicznie polskiej ludności oraz tych mniejszości narodowych, etnicznych i językowych, których członkowie razem policzeni nie stanowią więcej niż jeden procent ludności kraju.

Zda się, że dopóki jeszcze Polsce był niezbędny przemysł górnośląski to Warszawa Ślązaków tolerowała, choć z ciągle rosnącą niechęcią i nieufnością. Obecnie, po dramatycznej deinduistrializacji Górnego Śląska, ta ledwie skrywana niechęć przeszła w otwarte odrzucenie. W od ćwierćwiecza wolnej już i demokratycznej Polsce, nie ma ani wolności stowarzyszania i określania się dla Ślązaków, ani akceptacji dla ich języka śląskiego. Przecież Warszawa wie lepiej kim są Ślązacy i co dla nich najlepsze. Nikt nie będzie słuchał ich „hanyskiego szwargotania”. Zda się, że już nie ma ci miejsca na Górnym Śląsku dla Ślązaków. Działania władzy wskazują, że Ślązak jeśli chce pozostać w Górnym Śląsku i w Polsce, to musi być albo Polakiem, albo Niemcem. Jest jeszcze jedna opcja – wyjechać z hajmatu i zostać sobie uznanym Ślązakiem, chociażby nawet w Wielkiej Brytania. Ale nie w Polsce, w kraju „dobrej zmiany”, tej samogłoszonej przez siebie „kolebce europejskiej tolerancji, demokracji i wielokulturowości”.

 Kwiecień 2016

St Andrews

Dr hab. Tomasz Kamusella: O nazwach – Śląsk i Polska

320px-Śląsko_godka_-_konferencja_30.06.2008_4pO nazwach – Śląsk i Polska

 

Tomasz Kamusella

University of St Andrews

 

 

 

Ostatnimi czasy, w drugiej dekadzie XXI stulecia, znowu pojawia się w użyciu negatywnie nacechowany termin „ślązakowiec” na określenie zwolennika ruchu śląskiego, czy to kulturowo-językowego, czy też polityczno-narodowego. Ukuto go na przełomie wieków XIX i XX w galicyjskiej prasie polskojęzycznej o narodowym nastawieniu, kiedy okazało się, że w Śląsku Cieszyńskim (czyli wschodniej połowie Śląska Austriackiego) obok narodowych i kulturowych organizacji czeskich (czesko-morawskich), niemieckich oraz polskich, wyłonił się narodowy ruch śląski. Założona w roku 1909 Schlesische Volkspartei / Śląska Partia Ludowa stała się, pod przywództwem Józefa Kożdonia, najważniejszą siłą polityczną pośród ludności słowiańskojęzycznej w Śląsku Cieszyńskim. Po podziale Śląska Cieszyńskiego między Czechosłowację a Polskę w roku 1920, działał on głównie w granicach tego pierwszego państwa, bowiem Praga przestrzegała głównych zasad demokracji, inaczej niż Warszawa. Od roku 1923 do zajęcia Czechosłowacji przez Niemcy w marcu 1939 roku, Kożdoń był regularnie wybierany na stanowisko burmistrza Český’iego Těšína.

Wedle polskiej prasy był on „naczelnym ślązkowcem”, i niestety wielu jeszcze używa aż po dziś dzień tego obraźliwego epitetu, kiedy pisze o tym wybitnym polityku i samorządowcu śląskim. Pejoratyw ten utworzono poprzez dodanie końcówki zgrubiające (augmentatywnej) –owiec do etnonimu Ślązak, przez analogię do neologizmu „narodowiec”. W Polsce międzywojennej endecy (zwolennicy polskiego nacjonalizmu etnicznojęzykowego, głównie członkowie Narodowej Demokracji) używali terminu „narodowiec” jako pozytywnego określenia dla siebie samych. Stąd pod koniec lat 30tych XX stulecia wydawali w Katowicach czasopismo o tytule Narodowiec. Jednak przeciwnicy endecji i nacjonalizmu nadali pejoratywny wydźwięk słowu „narodowiec”, które dominowało w publikacjach PRLu, kiedy za komunizmu zachodziła konieczność wspomnienia o endekach.

Odmiennie od terminu „narodowiec” określenie „ślązakowiec” jest zawsze negatywne, bowiem zwolennicy śląskiego nacjonalizmu nigdy tego miana nie przyjęli jako określenia dla siebie samych. Zawsze postrzegali ów neologizm jako przyganę lub obelgę ze strony polskich narodowców. Zda się, że na gruncie polszczyzny dodanie końcówki –owiec do etnonimu (np. Ślązak > ślązakowiec) zawsze w rezultacie daje pejoratyw, odmiennie gdyby dodało się ją do rzeczownika niebędącego mianem etnicznym lub osobowym (np. naród > narodowiec). Pozwolę sobie przeprowadzić eksperyment: gdyby o członkach polskich lub rosyjskich organizacji narodowych zaczęto mawiać jako o „polakowcach” lub „rosjanowcach”, nie wydaje się, żeby w takich neologizmach choć część ich pola semantycznego mogła zostać odebrana pozytywnie.

Last but not least, nacjonaliści etnicznojęzykowi przywiązują dużą wagę do „ponadtysiącletnich dziejów” własnego narodu, co wedle nich daje im więcej praw niż narodom o krótszej historii. Dlatego warto się zastanowić, kiedy utworzono nazwy Polska i Śląsk, z których wywiedziono etnonimy Polak i Ślązak. Niemieccy badawcze tradycyjnie wywodzą miano Śląsk od germańskiej grupy etnicznej Silingów, która w II i III stuleciu naszej ery zamieszkiwała na terenie dzisiejszego Śląska. Ich polscy koledzy wywodzą tą nazwę od zrekonstruowanego (tj. nie potwierdzonego w zapisach) słowiańskiego słowa *ślъg oznaczającego „wilgoć”. (Ludność słowiańska osiadła w tym regionie w V lub VI wieku.) Stąd prawdopodobnie nazwa rzeki i góry Ślęży, od których chyba wzięto miano dla słowiańskiej grupy etnicznej Ślężanie. Etnonim ten zanotował tzw. Geograf Bawarski w łacińskiej kronice z połowy IX wieku.

Zaś co do nazwy Polska, to popularnie uważa się, iż została ukuta od słowiańskiego słowa „pole”, stąd miano grupy etnicznej Polan, która ponoć zamieszkiwała na terenie współczesnej Wielkopolski. Spośród Polan właśnie miała się wyłonić pierwsza dynastia polska, czyli Piastowie. Z tym podręcznikowym wyjaśnieniem jest jednak jeden poważny problem. Otóż Polanie byli wzmiankowani po raz pierwszy dopiero w połowie XV wieku przez Jan Długosza w kronice Annales seu cronicae incliti Regni Poloniae. Czyli od ich mniemanego przedzierzgnięcia się w założycieli państwa polskiego do momentu ich opisania przez Długosza upłynęło całe sześć wieków. Można więc domniemywać, iż kronikarz ten wymyślił (wyimaginował) sobie tychże Polan, bo dla narracji dobrze było, żeby nazwa Polska i Polacy wywodzili się od jakiś Polan, podobnie jak Francja i Francuzi od Franków, czy Anglia i Anglicy od Anglów.  Może, per analogiam, Długosz zapożyczył mitycznych Polan wielkopolskich od kronikarza ruskiego Nestora, który w drugiej połowie XI wieku odnotował istnienie grupy etnicznej Polan po obu stronach Dniestru w okolicach dzisiejszego Kijowa.

Tematyką historycznego (a nie mitycznego) pochodzenia nazwy Polska zajął się ostatnio znany archeolog i mediewista Przemysław Urbańczyk w obszernym studium o tytule Trudne początki Polski (2008). Na początku konstatuje, że nie istnieją żadne historyczne zapisy z interesujących nas wieków IX i X, które notowałyby Polan. Dlatego nieznane są nam nazwy słowiańskich grup etnicznych z terenu Wielkopolski. Zaś wracając do samej nazwy Polska, na podstawie zapisów historycznych, Urbańczyk wiąże jej powstanie ze Zjazdem Gnieźnienskim z roku 1000. Wtedy to Cesarz Otton III zawitał w stolicy państwa Księcia Bolesław (zwanego później Chrobrym). Wedle dokumentu z roku 991, wystawionego po łacinie przez ojca księcia, Mieszka, ich państwo zwało się Civitas Schinesghe („Państwo Gnieźnieńskie”) albo Civitas Chsinesghe („Grody Książęce”).

Za to w Świętym Cesarstwie Rzymskim, nad którym panował Otton III, państwo bolesławowe określano po łacinie jako Slavia („Słowiańszczyzna”). Był z tym kłopot terminologiczny, bowiem takie samo miano Slavia używali cesarscy skrybowie w odniesieniu do terenu dzisiejszych Czech, które po rozpadzie Rzeszy Wielkomorawskiej na początku X wieku znalazły się w granicach cesarstwa. Władca Slavii gnieźnieńskiej był partnerem cesarza, odmiennie od dynasty na tronie w Slavii czeskiej, co podlegał cesarzowi jako wasal. Z samej nazwy Slavia nie wynikało jasno czy chodzi o tego pierwszego lub drugiego, a pomyłka mogła oznaczać kolosalne problemy polityczne.

Dlatego, jak o tym pisze Urbańczyk na podstawie dokumentów z kancelarii cesarskiej, w ciągu pięciu lat od Zjazdu Gnieźnieńskiego, obarczono głównych skrybów cesarza zadaniem z zakresu jakbyśmy dziś powiedzieli brandingu. Mieli wymyśleć odpowiednio różną od czeskiej Slavii i dostojną nazwę dla państwa księcia Bolesława. Rzecz oczywista, wymyślali ja po łacinie, wtedy języku urzędowym zachodniego chrześcijaństwa. Po kilku mniej lub bardziej udanych próbach z różnymi formami obocznymi, zdecydowali się na nazwę Polonia. Z kolei słowiańska forma tej nazwy, czyli Polska, pojawia się w zapisach dopiero w XIV wieku.

Również dopiero wtedy, w XIV i XV stuleciu pojawia się nazwa Polak na określenie osoby. Etnonim (lub raczej socjonim) ten używany był do samoidentyfikacji przez szlachtę, wpierw z Królestwa Polskiego, a po Unii Lubelskiej z 1569 roku, przez szlachectwo z całego obszaru Rzeczypospolitej Królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego. Ograniczenie tego etnonimu do osób polskojęzycznych oraz jednoczesne rozciągnięcie jego znaczenia na mieszczan, a zwłaszcza chłopów nastąpiło dopiero w pięćdziesięcioleciu poprzedzającym utworzenie polskiego państwa narodowego w roku 1918. Było to wynikiem sukcesu z jakim spotkał się przyjęty przez narodową Demokrację program nacjonalizmu etnicznojęzykowego. Chociaż nie należy zapominać, że „wejście” chłopstwa do narodu polskiego było możliwe tylko dzięki likwidacji instytucji pańszczyzny przez państwa zaborcze. Większość „szlachetnie urodzonych” Polaków była przeciwna takiemu rozwiązaniu. Bo jakże „cham” też Polakiem?

Ta szlachecka w swym rodowodzie „pańskość”, wykluczająca poza obszar „Naszości” „tych innych”, w pewnym stopniu przetrwała w polskim nacjonalizmie do dziś. Ślązak, który chce pozostać Ślązakiem, w oczach narodowca (lubo „prawdziwego Polaka”) jawi się jako „wraży ślązakowiec”. Nic to, że w zgodzie z Polską Konstytucją, która definiuje Naród Polski jako wszystkich obywateli Rzeczypospolitej, Ślązacy są i chcą być Polakami, jak i Europejczykami (bowiem od roku 2004 poprzez obywatelstwo polskie automatycznie nabywa się też obywatelstwo Unii Europejskiej). Lecz, bez zakazywania im śląskości, tak jak ją rozumieją i pragną kultywować; bez zabraniania im bycia Ślązakami.

 

Dùn Dè / Dundee

Marzec 2016