Dr hab. Tomasz Kamusella: Śląsk niedotrzymanych obietnic

Śląsk niedotrzymanych obietnic

320px-Śląsko_godka_-_konferencja_30.06.2008_4p Tomasz Kamusella

University of St Andrews

 

W roku 1922 wschodni skrawek Górnego Śląska został uzyskany od Niemiec przez cztery lata wcześniej nowoutworzone polskie państwo narodowe. Stało się tak w wyniku porażki Cesarstwa Niemieckiego w pierwszej wojnie światowej oraz z powodu trzech wojen domowych w Górnym Śląsku, które przekonały Aliantów do podziału regionu. Polska uzyskała całość (wcześniej niemieckiego) Górnego Śląska z rąk Związku Sowieckiego w roku 1945 po upadku niemieckiej Trzeciej Rzeszy.

Włączenie najpierw części, a następnie całości regionu w obręb polskich granic Warszawa łączyła z serią dalekosiężnych obietnic – formalnych oraz nieformalnych – skierowanych do Ślązaków, tak aby przekonać ich do nowej, niesprawdzonej jeszcze władzy, przychodzącej zza rosyjskiej granicy, która wtedy przebiegała między Katowicami a Sosnowcem. Sejm Ustawodawczy (1919-1922) – wybrany w celu uchwalenia konstytucji oraz zorganizowania ram instytucjonalnych państwowości polskiej – 15 lipca 1920 roku wydał ustawę konstytucyjną zawierającą Statut Organiczny Województwa Śląskiego. Statut ten dotyczył bliżej nieokreślonego obszaru niebędącego wtedy ani de facto ani de jure częścią Polski. Z punktu widzenia prawa międzynarodowego Górny Śląsk pozostawał w granicach Niemiec, a de facto administracje na jego większej części (czyli na Górnośląskim Obszarze Plebiscytowym) sprawowała od lutego 1920 roku Międzysojusznicza Komisja Rządząca i Plebiscytowa na Górnym Śląsku.

Wydanie takiego Statutu stanowiło pogwałcenie kilku podstawowych zasad prawa międzynarodowego i samej demokracji. Po pierwsze, Statut ten tyczył obszaru znajdujących się poza Polską, w granicach innego suwerennego państwa. Po drugie, posłowie Sejmu Ustawodawczego stanowili prawo dla ludności niereprezentowanej w tymże ciele ustawodawczym, bowiem Warszawa nigdy nie przeprowadziła w Górnym Śląsku wyborów do tego Sejmu. Czyli sami Ślązacy nie mieli nic do powiedzenia w sprawie Statutu. Decyzje zapadły ponad ich głowami, bez jakiegokolwiek formalnego ich współudziału. Rozbiór Górnego Śląska przeprowadzili Alianci na żądanie Polski.

We współczesnej Europie trudno sobie wyobrazić, żeby jakieś państwo mogło na serio utrzymywać, iż z poszanowaniem demokracji i prawa wydało ustawę dla obszaru poza swymi granicami, który ma zamiar wkrótce opanować w wyniku działań wojennych lub negocjacji międzynarodowych. Jedynym zbliżonym przypadkiem jest rosyjska aneksja ukraińskiego Krymu w roku 2014. Z tym, że społeczność międzynarodowa jednak nie uznała tego fait accompli.

W województwie śląskim – jedynym autonomicznym obszarze w dotychczasowej historii polskiego państwa narodowego – obowiązywały zapisy Statutu Organicznego, który wyłączał ten region spod obowiązywania polskiej Konstytucji w zakresach regulowanych przez Statut Organiczny. Niezależne od Warszawy Sejm Śląski oraz Skarb Śląski były podstawą autonomicznej państwowości województwa śląskiego. Autonomia w pełnym wymiarze przewidzianym przez Statut była wykonywana niezwykle krótko, bowiem jedynie przez cztery zaledwie lata. W roku 1926 ostatecznie zniesiono oficjalną dwujęzyczność regionu (już wcześniej, bo od roku 1923 urzędy państwowe i samorządowe musiały prowadzić administrację wyłącznie po polsku i tak samo sądownictwo od roku 1924). Wiązało się to nie tylko z usunięciem z życia publicznego niemczyzny, ale także – choć nieformalnie – języka śląskiego, silnie kojarzonego przez napływowych urzędników polskich z niemieckością. Narzucenie wyłącznego użycia języka polskiego w życiu publicznym wiązało się z usunięciem ze stanowisk w administracji prawie wszystkich Ślązaków. W życiu codziennym porozumiewali się oni z polskimi kolegami w języku śląskim, który zbliżony jest do polszczyzny. Lecz z tego powodu, iż praktycznie wszyscy śląscy urzędnicy uczęszczali do szkół niemieckojęzycznych, w piśmie byli biegli jedynie w języku niemieckim. Po roku 1926 stanowiło to podstawę do natychmiastowego zwolnienia z zajmowanych stanowisk. Zastąpili ich urzędnicy i nauczyciele z innych regionów Polski, głównie z Galicji.

Ówczesną „dobrą zmianę” ułatwił zbrojny zamach stanu (eufemistycznie określany jako „przewrót majowy”) przeprowadzony w dniach od 12 do 15 maja 1926 roku. Zakończył on okres niezwykle krótkiej (siedmioletniej) demokracji w Polsce, i jeszcze krótszej (czteroletniej) demokracji w autonomicznym województwie śląskim. Od tej pory pozorny sztafaż instytucji demokratycznych pozostawał pod ścisłą kontrolą rządu i wojska. Taka „demokracja kontrolowana”, podobna tej w putinowskiej Rosji, lub jeszcze trafniej – tej w łukaszenkowej Białorusi. Wybory samorządowe (zwane wtedy „komunalnymi”) przeprowadzone w województwie śląskim 19 listopada 1926 roku były probierzem sprawdzającym czteroletni dorobek polskiej demokracji oraz popularność nowej sanacyjnej władzy. Ślązacy wypowiedzieli się przeciwko „dobrej zmianie” gremialnie głosując na ugrupowania niemieckie, które zdobyły bezwzględną większość w największych miastach regionu oraz ponad 40 procent głosów w skali całego województwa.

To należało zmienić i w tym celu spis powszechny z 1931 roku „wykazał”, iż województwo śląskie było najbardziej polskie pod względem etnicznojęzykowej jednorodności ze wszystkich województw w Polsce. Opornych, od roku 1934, wysyłano do obozu koncentracyjnego w Berezie Kartuskiej (obecnie Biaroza w Białorusi). Za to że Ślązacy ważyli się głosować na partie niemieckie oraz na te niezwiązane z obozem władzy, w końcu w roku 1935 zmieniono ordynację wyborczą do Sejmu Śląskiego ograniczając liczbę posłów o połowę, z 48 na 24. Dodatkowo upewniono się, że wszystkie mandaty sejmowe zdobędą kandydaci BBWR (Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem), czyli „sprawdzeni nasi”, a nie „jacyś tam niepewni” Ślązacy.

Po co Polsce potrzebny był Górny Śląsk, który w granicach jakkolwiek luźno rozumianego państwa polskiego nie znajdował się już od połowy XIV wieku? Otóż we wschodniej części tego regionu rozwinęło się drugie największe w Europie zagłębie przemysłowe. Bez jego zdobycia tzw. Polska A (tj. na zachód od Wisły) wyglądałaby w okresie międzywojennym tak jak Polska B (tj. na wschód od Wisły). A warstwa urzędniczo-oficerska, która najwięcej skorzystała z utworzenia międzywojennej Polski, byłaby o wiele węższa i zmuszona prowadzić o wiele mniej wystawny tryb życia.

Po wojnie, Górny Śląsk był potrzebny nowej – ideologicznie i terytorialnie – Polsce „ludu pracującego” w tym samym celu, czyli dla zbalansowanego budżetu i rozwoju (uprzemysłowienia) kraju. Czyli jako swoistego rodzaju kolonia wewnętrzna, taka sobie tam „Katanga”, jak owe podejście do spraw Śląska od lat 70tch XX wieku komentowali sami Ślązacy przy użyciu tego wyrażenia. Oczywiście, nikt Ślązaków o zdanie nie pytał. Krajowa Rada Narodowa (KRN, 1943-1947) – podobnie jak na początku okresu międzywojennego Sejm Ustawodawczy – była ciałem legislacyjnym, w którym nie znalazło się miejsce dla przedstawicieli Ślązaków. Komunistyczną tą „konstytuantę” zawiązano pod ścisłym nadzorem Kremla w celu zaprowadzenia „demokracji ludowej” w powojennej Polsce. 6 maja 1945 roku KRN zniosła Statut Organiczny Województwa Śląskiego bez oglądania się na zapisy, które prawo do likwidacji autonomii regionu dawały wyłącznie Sejmowi Śląskiemu. Czyli nielegalnie i przez to nieskutecznie. Ale tak jak poszanowanie prawa i demokracji nie było najmocniejszą stroną międzywojennej Polski, to tym bardziej nie przejmowała się zasadami praworządności Polska komunistyczna.

Znowu o losie Ślązaków i ich regionu zadecydowano bez nich, nad ich głowami.

W czasie II wojny światowej cała miejscowa ludność autonomicznego województwa śląskiego, ponownie wcielonego do Niemiec, odzyskała obywatelstwo niemieckie wcześniej utracone w roku 1922. I rzecz jasna Ślązacy z tej części regionu, która pozostała w granicach międzywojennych Niemiec, niezmiennie legitymowali się niemieckim obywatelstwem aż do roku 1945. W komunistycznej Polsce, w czasie wielomilionowych wysiedleń Niemców, postanowiono zatrzymać prawie wszystkich Ślązaków. Dlaczego? Bo bez nich stanąłby przemysł górnośląski, a wtedy odbudowa kraju (nie mówiąc już o uprzemysłowieniu) trwałaby o wiele dekad dłużej.

Warszawa zadecydowała, że Ślązacy to nie Niemcy, tylko Polacy, choć może zbyt mało uświadamiający sobie własną „odwieczno-piastowską” polskość. Dlatego dla bezpieczeństwa „wyróżniono” ich naprędce utworzonym określeniem „autochtoni”, tak aby urzędy i ludność nie myliła ich ani z Niemcami, ani z „prawdziwymi Polakami”. Autochtonów oficjalnie poważano za Polaków. Jednak zakazywano im mówienia po niemiecku w domu i z sąsiadami, uniemożliwiano wyjazd do Niemiec, w ramach służby wojskowej kierowano do niewynagradzanej pracy w kopalniach, nie dawano możliwości obejmowania kierowniczych, nie mówiąc już o wyższych stanowiskach w administracji lub gospodarce. Dlaczego? Bowiem nieoficjalnie, lecz zupełnie otwarcie traktowano autochtonów jako „krypto-Niemców”.

Polska Ślązaków nigdy nie chciała, ale była zmuszona okolicznościami, żeby ich zatrzymać, nawet przy użyciu przymusu. Albowiem bez Ślązaków oraz ich kwalifikacji nie dałoby się zbudować w miarę nowoczesnej polskiej gospodarki przemysłowej, która gradualnie zastąpiła ekstensywne rolnictwo postszlacheckie, co na zasadach wciąż pół-pańszczyźnianych zatrudniało bezrolną lub małorolną ludność wiejską od Warty po Niemen.

Izolację społeczno-polityczną Ślązaków podkreślało zjawisko endogamii, czyli pobierania się we własnym kręgu etniczno-kulturowym. Polacy nie zakładali związków małżeńskich ze „Ślązakami-autochtono-krypto-Niemcami”, to nie uchodziło. Ślązacy nie stanowili „dobrej partii” aż do zapaści gospodarczej w latach 80. ubiegłego wieku. Periodycznie narastające wśród Ślązaków niezadowolenie z powodu niskiego poziomu życia (w porównaniu z tym, którym cieszyli się ich krewni w RFN) oraz permanentnego statusu obywatela drugiej lub nawet trzeciej kategorii było co jakiś czas umniejszane poprzez kontrolowane wyjazdy do RFN. Tak aby nie dopuścić do wybuchu społecznego niezadowolenia w tym wciąż przecież „etnicznie niepewnym” regionie. Owa wymuszona emigracja na granicy oficjalnie przemieniała „autochtonów-Polaków” w Niemców, których jednak w Polsce pogardliwie określano jako Volkswagendeutschów, czyli „Polaków udających Niemców w pogoni za niedostępnym w Polsce kapitalistycznym dobrobytem”, symbolizowanym przez niemiecki samochód marki Volkswagen.

Przestało to jednak odstraszać potencjalnych małżonków o etnicznie polskich korzeniach, jako że małżeństwo ze Ślązakiem dawało szanse na „normalne życie na Zachodzie”. Nie ważne co mówili ludzie i co pisały reżymowe gazety. Ani ideologii, ani polskości nie szło włożyć do garnka i pożywny obiad z nich ugotować, jak w sklepach nawet na kartki nic nie można było już kupić. Tak za późnego PRLu zakończyła się endogamiczna izolacja Ślązaków.

Oddolnie Ślązaków przyjęto za swoich, a ich potencjalna niemieckość okazała się nie tak straszna, jakby władze chciały żeby ją „prawdziwie polscy” obywatele postrzegali. W przełomowym roku 1989 ćwierć miliona obywateli Polski ludowej ruszyło hurmem po lepsze życie w RFN. Przynajmniej połowa z nich, lub nawet dwie trzecie to byli etniczni Polacy. Każdy rozumiał, że w Polsce mimo zachodzących przemian po upadku komunizmu życie nie od razu znacznie się polepszy. Że będzie potrzeba na to co najmniej jednego pokolenia. Niektórzy nie chcieli czekać tak długo. Życie ma się jedno.

Przerażenie Warszawy, iż być może wszyscy Ślązacy (podobnie jak to w latach 70. XX wieku miało miejsce w przypadku Mazurów) wyjadą zostawiając za sobą niemożliwą do załatania dziurę demograficzną, przyczyniło się do uznania istnienia Niemców w Górnym Śląsku. Demokracja zaczęła działać. Jeśli ktoś czuje się Niemcem, to może tworzyć i przystępować do organizacji niemieckich. Było to także na rękę władzom niemieckim, które zmagały się wtedy z integracją Niemców etnicznych masowo napływających do RFN z państw postsowieckich. Zaczęto kwalifikującym się Ślązakom wydawać obywatelstwo i paszporty niemieckie (a zarazem i unijne od roku 1992) bez konieczności opuszczania Polski. Z kolei polska administracja nie wymagała od nich zrzeczenia się polskiego obywatelstwa, co wcześniej było normą. W latach 90. XX stulecia około ćwierć miliona Ślązaków uzyskało obywatelstwo niemieckie. Do niedawna podwójne obywatelstwo stało w sprzeczności zarówno z prawem polskim i niemieckim. Ale Warszawa i Bonn (a następnie Berlin) pragmatycznie zdecydowały się przymknąć na to oko.

Nieformalne lecz ściśle przestrzegane ograniczenia polskiej demokracji szybko się ujawniły w Górnym Śląsku, zwłaszcza na niwie etnicznojęzykowej. Zezwolono na mniejszościowe szkolnictwo niemieckie, lecz do dziś nie utworzono ani jednej niemieckojęzycznej szkoły mniejszościowej. Jeszcze szerzej zakrojone represje spotykają samych Ślazaków w ich własnym hajmacie. Od roku 1996 uniemożliwia się Ślązakom zakładanie partii i organizacji, a te które nawet zostaną zarejestrowane delegalizuje się w trybie niemalże natychmiastowym na wniosek „narodowo i państwowo uświadomionej” prokuratury. Te zachowania struktur państwa względem Ślazaków są bardziej represyjne od tych, które obserwowano w Polsce międzywojennej. Wtedy jednak oficjalnie zezwolono na działanie Związkowi (Obrony) Górnoślązaków (ZG), i dopuszczano jego członków do uczestnictwa w wyborach aż do początku lat 30. XX stulecia, chociaż w końcu Warszawa nakazała zdelegalizować ZG w roku 1934, kiedy to – co niezwykle symboliczne – otwarto obóz koncentracyjny w Berezie Kartuskiej.

Pomimo wyraźnie wyrażonej woli w spisach z lat 2002 i 2012, których wyniki oficjalnie opublikowano, Warszawa uparcie i wbrew faktom nie uznaje istnienia ani ponad 800 tysięcy Ślązaków, ani języka śląskiego, którym na co dzień posługuje się co najmniej pół miliona osób. Tym samym znieważa się prawie milion ciężko pracujących polskich obywateli, którzy przestrzegają dyskryminujące ich prawo, oraz płacą podatki wydatkowane między innymi również na finansowanie dyskryminacji Ślązaków. W postkomunistycznej Polsce zasady demokracji przestrzega się tylko względem etnicznie polskiej ludności oraz tych mniejszości narodowych, etnicznych i językowych, których członkowie razem policzeni nie stanowią więcej niż jeden procent ludności kraju.

Zda się, że dopóki jeszcze Polsce był niezbędny przemysł górnośląski to Warszawa Ślązaków tolerowała, choć z ciągle rosnącą niechęcią i nieufnością. Obecnie, po dramatycznej deinduistrializacji Górnego Śląska, ta ledwie skrywana niechęć przeszła w otwarte odrzucenie. W od ćwierćwiecza wolnej już i demokratycznej Polsce, nie ma ani wolności stowarzyszania i określania się dla Ślązaków, ani akceptacji dla ich języka śląskiego. Przecież Warszawa wie lepiej kim są Ślązacy i co dla nich najlepsze. Nikt nie będzie słuchał ich „hanyskiego szwargotania”. Zda się, że już nie ma ci miejsca na Górnym Śląsku dla Ślązaków. Działania władzy wskazują, że Ślązak jeśli chce pozostać w Górnym Śląsku i w Polsce, to musi być albo Polakiem, albo Niemcem. Jest jeszcze jedna opcja – wyjechać z hajmatu i zostać sobie uznanym Ślązakiem, chociażby nawet w Wielkiej Brytania. Ale nie w Polsce, w kraju „dobrej zmiany”, tej samogłoszonej przez siebie „kolebce europejskiej tolerancji, demokracji i wielokulturowości”.

 Kwiecień 2016

St Andrews

Dodaj komentarz